Sylvie Courvoisier Trio w Studiu im. Lutosławskiego
Gdy kilka miesięcy temu miałem przyjemność na łamach portalu Jazzarium.pl podsumowywać jazzowy rok 2014, kilkakrotnie wymieniłem tam nazwisko Sylvie Courvoisier. Raz za sprawą znakomitego albumu „Double Windsor”, raz w kontekście jej niezapomnianego duetu z Markiem Feldmanem w Mózgu Powszechnym, a także ze względu na dopiero co ogłoszony wtedy program jazzowych koncertów w Studiu im. Lutosławskiego na nadchodzący rok, który zapowiadał jej czerwcowy występ w warszawskiej sali. Trzeba było zatem trochę nań poczekać, ale jakże wart tego był to wieczór!
Z Courvoisier zagrali Drew Grass na kontrabasie i Julian Sartorius na perkusji – ten pierwszy wystąpił z nią na płycie „Double Windsor” i to utwory na niej zawarte w większości złożyły się na repertuar koncertu. Znając ów album, można było oczekiwać wyrafinowanej dramaturgicznie muzyki, nieprzewidywalnej, łączącej rozmaite konwencje, nastroje i brzmieniowe barwy. Tak właśnie było, ale założeniem Courvoisier było jeszcze dalej idące rozwinięcie kompozycji i poszerzenie ich o to, co niesie ze sobą koncertowy żywioł. Mieliśmy więc do czynienia z precyzyjnie granymi sekwencjami, które przeplatane były to pełnymi temperamentu, to lirycznymi partiami improwizowanymi. W całej tej złożonej artystycznej propozycji były echa zarówno swingu, jak i bluesa, R'n'B czy klasycznej pianistyki. Te formalne kontrasty były nie tylko ekscytujące muzycznie, ale i interesujące intelektualnie.
Zespół pianistki to trio demokratyczne, gdzie każdy z muzyków miał wiele okazji do grania solo, nawet parokrotnie w ramach jednego utworu. To dowód na mądrość liderki, która – mając świadomość, jak doskonali i autonomiczni artyści dzielą z nią scenę – nie dowodziła nimi, a współdziałała z nimi. Moimi ulubionymi momentami koncertu były te, gdy sekcja zdawała się bawić w muzykowanie: Grass i Sartorius, wpatrzeni w siebie, swobodnie wygrywali swoje partie. Zaś Courvoisier, ufająca im, wznosiła się na wyżyny intensywnych, arcyciekawych improwizacji. Stosując tak otwartą formułę grania, pianistka okazała szacunek nie tylko wobec partnerów ale i widowni, potraktowanej tym samym bez taryfy ulgowej. Docenić to trzeba tym bardziej, że ta nie zgromadziła się zbyt licznie – szkoda, że doświadczenie tak znakomitego występu dane było niewielkiej grupie wtajemniczonych. Ale tak to chyba już z koncertami muzyki improwizowanej w Polsce bywa, że te najcenniejsze zdarzenia najczęściej odbywają się w kameralnym gronie...
Tym samym zakończyło się pierwsze półrocze jazzowych koncertów w studiu przy ulicy Modzelewskiego, druga część cyklu rozpocznie się we wrześniu. Nie znaczy to jednak, że jazzu w Warszawie w okresie wakacyjnym zabraknie – już wkrótce bowiem ruszają festiwale Warsaw Summer Jazz Days i Jazz na Starówce, swój lipcowy program ogłosił też klub Pardon, To Tu.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.