Starzy i Młodzi czyli Jazz W Krakowie - niech pamiętają i Starsi I Młodsi
Stowarzyszenie “Jazzowy Kraków” oraz szkoła jazzu i muzyki rozrywkowej są głównymi organizotorami festiwalu “Starzy i Młodzi czyli Jazz w Krakowie”, którego 21a edycja własnie dobiega końca. Zgodnie ze swoją nazwą w programie festiwalu można spotkać i uznanych weteranów jazzowej sceny jak i młodych jej przedstawicieli. Jestem zazwyczaj sceptycznie nastawiony do tej nazwy bo i muzycy obecni na festiwalowej scenie, na szczęście, dalecy są zarówno od starczego wieku (wyjątkiem może Bobby Few) jak i artystycznej emerytury (bez wyjątków), niemniej idea międzypokoloniewego spotkania ze wszechmiar jest słuszna.
Festiwal rozpoczął koncert Davida Sanborna 18ego kwietnia, zakończy świętowanie międzynarodowego dnia jazzu pod patronatem UNESCO, ale w niniejszej relacji skupię się na maratonie koncertowym dni 24-27 kwietnia.
Długi weekend z festiwalem rozpoczął koncert nowego projektu Dave’a Douglasa High Risk. Obok trębacza na scenie Radio Kraków grali Jonathan Maron (gitara basowa, syntezator basowy), Mark Giuliana (bębny) i Shigeto (elektronika). W brzmieniu trąbki Douglasa, pełnym ciepła, w melodyce jego improwizacji słychać fascynację soulem (polecam wyszukać sobie na youtube utwór “Spirit Moves” w wykonaniu innego projektu trebacza - Brass Ecstasy). Koncert rozpoczęła cudownie liryczna, słodka melodia trąbki, na tle rockowo brzmiącej sekcji, ambientowe plamy elektroniczne nadały całości kosmiczno-psychodelicznego brzmienia (na myśl przychodzą nagrania Cuong Vu). Ta liryczna trąbka i transowy nastrój powróci jeszcze kilka razy, między innymi w utworze w podniosłym “Ferguson” zagranym na zakończenie, pieknie słodko-gorzkim.
Ale środkowa część koncertu to groove (świetna praca sekcji, tłuste brzmienie, dużo oddechu, oldskulowe brzmienie basu - pięknie efektywne riffy na paru nutach, bez efekciarstwa), nad tym groove swoje czary czynili Dave Douglas oraz Shigato, odpowiedzialny za tejemniczy składnik X tej mieszanki - od ostrego beatu techno, poprzez pomysłowe i zaskakujące łamanie rytmu aż do cudownie wielowarstwowej elektronicznej lo-fi symfonii (przywołujące na myśl organiczne podejście do elektroniki, np brzmienie płyty “Medulla” Bjork). Przez długą część koncertu uparcie w głowie kołatała mi myśl, że brakuje jednego tej muzyce - parkietu. Tupanie nóżką to zdecydowanie za mało.
Drugi dzień festiwalu to występ drugiego znakomitego trębacza – Piotra Wojtasika, jednego z nielicznych polskich jazzmanów, który w swoich projektach tak regularnie podkreśla międzynarodowy charakter tej sztuki. Choć Wojtasik nigdy nie był kojarzony z awangardą, często dawał wyraz swoim sympatiom dla emocjonalnej “fire music” lat 70tych (vide projekty z Billy'm Harperem). Zaprezentowany na festiwalu “Feel Free” to kolejny tego przykład, projekt uświetniony udziałem dwóch wybitnych przedstawicieli free jazzu – zagrali Bobby Few na fortepianie (absolutnie wspaniały, pełen energii ale też, kiedy trzeba, elegancji) i John Betsch na perkusji (nieustannie pulsująca perkusja, miałem żal, że nie zagrał żadnego dłuższego sola).
Kompozycje Wojtasika bliskie były surowej melodyce free jazzu lat 70 tych właśnie, w tę stylistkę wpisywały się też doskonale cięte sola. W moim odczuciu zdecydowanie słabiej czuł free Sylwester Ostrowski, zaprezentował się jednak wyjątkowo zacnie w lirycznej balladzie. Składu kwintetu dopełniał Joris Teepe – ceniony w nowojorskich kręgach sideman, fachura, dobrze czujący dramaturgię (narracja w jednym z utworów prowadzona jest przez kontrabas), choć jednocześnie chyba najbardziej doskwierał mu brak ogrania materiału. Pomimo drobnych uwag, koncert warto było zobaczyć, chociażby dla samego Bobby’ego Few.
Trzeciego dnia festiwalu na scenie wystąpił Adam Pierończyk - Migratory Poets. To kolejny projekt, w którym saksofonista w którym łączy on muzykę z poezją (przy okazji warto więc polecić album z poezją Tadeusza Gajcego). Za warstwę tekstową odpowiedzialny jest Anthony Joseph, deklamujący autorskie wiersze z afroamerykańską chciałoby się rzec manierą, poeta mieszka w Londynie a pochodzi z Trynidadu i Tobago. Ale z grubsza się zgadza – w tekstach Josepha jest narracyjność, wyczucie rytmu, czy tematyka społeczna oraz muzyczna typowe dla poezji z kręgu Great Black Culture (np. Amiri Baraka). Adam Kowalewskiego na gitarze basowej (oraz kontrabasie), John B. Arnolda za bębnami, wprost z Nowego Jorku, gęsto sieją groove, Nelson Varas z Brazylii dodaje wzbogaca niezwykle ciekawie funkowe brzmienie, a Pierończyk potwierdza swoją klasę jako wyśmenity improwizator na saksofonie sopranowym (choć I jako tenorzysta też nie da w kaszę sobie dmuchać). Brzmieniowo cały projekt przywodził na myśl nowojorską scenę M-base. Poezja I groove zaprzyjaźniły się tutaj wyjątkowo pięknie.
Najpierw byli “starzy”, przyszła pora na “młodych”. W poniedziałek na festiwalowej scenie zaprezentował się kwartet PeGaPoFo czyli Sławek Pezda (tenor sax), Mateusz Gawęda (piano), Piotr Południak (kontrabas) i Dawid Fortuna (perkusja). Skład ściśle akustyczny, którego muzyka zanurzona jest głeboko w bogatej jazzowej historii. Mamy więc i pełen swady, radosny swing (brawurowe wykonanie “Song For Nicolas” Boba Montgomery'ego), żywiołowe improwizacje sięgające do spuścizny kwartetu Coltrane'a (a słychać też, że Sławek Pezda lubi agresywne brzmienie Aylera). Mroczne, z dramatycznym pazurem melodie autorstwa Matuesza Gawędy przywodzą za to na myśl kompozycje Andrew Hilla (nie przypadkiem też w repertuarze kwartetu, choć nie tego wieczoru, “Inner Urge” Joe Hendersona). Staram się przyglądać temu krakowskiemu kwartetowi już od jakiegoś czasu i z wielkim zadowoloniem stwierdzić mogę, że zespół okrzepł, spoważniał, nie straciwszy młodzieńczej energii. Symboliczny i znaczący jest tyłuł wydanej właśnie debiutanckiej płyty “Świeżość” PeGaPoFo, przy całym bagażu historycznym na barkach, brzmią świeżo i bardzo przekonująco.
Maraton koncertowy i głowną częśc festiwalu zakończył w dniu następnym (28.04) występ N.S.I. Quartet, na koncert niestety nie dotarłem (zdolność bilokacji wciąż pozostaję poza moim zasięgiem), ale koncerty zespołu polecam serdecznie bo to również ciekawy młody głos na polskiej scenie, dowodem główna nagroda przeglądu Jazz Juniors 2012.
Ten festiwal to różne, bardzo ciekawe oblicza jazzu. Różne i ciekawe bynajmniej nie ze względu na wiek wykonawców ale jakość muzycznej wypowiedzi. Jazz, a tak ogólniej sztuka, łączy pokolenia, i to jest piękna sprawa i niech pamiętają o tym i Starsi i Młodsi.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.