Shofar w Pardon To Tu – potęga żydowskiej wrażliwości

Autor: 
Krzysztof Wójcik
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Wczorajszy koncert w Pardon To Tu był wyjątkowy pod wieloma względami. Zespół, który kilka lat temu stał się kamyczkiem poruszającym lawinę tego co dzisiaj nazywamy nową muzyką żydowską, miał zaprezentować na warszawskiej scenie premierowy materiał. I choć wedle słów Macia Morettiego płyt już do kupienia po koncercie właściwie nie było, to nie ulega najmniejszej wątpliwości, że muzyka zaprezentowana na scenie, towarzyszące jej emocje i pasja wykonania, z nawiązką zrekompensowały brak plastikowych krążków. Shofar podbił Pardon To Tu!

Miesiąc temu relacjonując finałowy koncert Tu Tu Orchestra zasugerowałem, że warszawski klub pękał w szwach. Wczorajszy wieczór udowodnił jak bardzo się wówczas myliłem. Shofar ściągnął na plac Grzybowski prawdziwe tłumy. Podczas gdy na zewnątrz rozhulała się na dobre temperatura wiosenna, w środku Pardon To Tu z każda minutą robiło się coraz goręcej. Jest taki gliniany, marokański garnuszek do przygotowywania gulaszu – tadżin – pozwalający na powolne duszenie się mięsa... Dla mnie wczoraj klub mógłby spokojnie przyjąć nazwę Tadżin To Tu. Szybko okazało się, że dość nietrafionym posunięciem było rozstawienie na widowni krzeseł i choć początkowo przemawiała za tym zarzutem jedynie frekwencja, z czasem gdy saksofon, gitara i perkusja zabrzmiały, postawiły kropkę nad „i”. Shofar gra muzykę niesłychanie taneczną! Z bacznej obserwacji sali – co niestety umożliwiała moja niewdzięczna lokalizacja przy samym wejściu – wynikało jednoznacznie, że słuchaczom ciężko opanować podrygujące nogi, głowy, bądź inne części ciała. Energia sącząca się ze sceny powinna roznieść w drzazgi misterne rzędy krzeseł, tudzież przenieść sam koncert na ulicę jak podczas Warszawy Singera! Cóż, może następnym razem...

Szalenie trudno jest mi o występie Shofara pisać. Jest to skład który po raz pierwszy miałem przyjemność usłyszeć na Off Festivalu w roku 2008. Był to wówczas dla mnie jeden z lepszych występów całej imprezy, niesamowite doświadczenie, które jeszcze silniej pchnęło mnie w zainteresowanie muzyką improwizowaną. Porównując zespół sprzed pięciu lat, który na Scenie Leśnej w Mysłowicach odegrał festiwalowo krótki, acz absolutnie mistrzowski koncert z grupą, która zaprezentowała się wczoraj w „Tadżin To Tu”, ciężko ogarnąć rozmiar ewolucji jaką muzycy przez ostatnie pięć lat przeszli. Niewątpliwie swoją rolę odegrał fakt niedawnej trasy tria po Stanach Zjednoczonych. Muzyczna materia, którą uformowali w środowy wieczór Mikołaj Trzaska, Raphael Rogiński i Macio Moretti była żywym, często nieokiełznanym, ale w 100% dojrzałym organizmem. Chemia pomiędzy muzykami wydawała się wprost proporcjonalna do stopnia duchoty w klubie. W recenzji tegorocznego albumu Ha-Huncvot  Kajetan Prochyra napisał z żalem, że oblicze zespołu z płyty nie jest adekwatne do obecnego wizerunku prezentowanego na koncertach. Ciężko się nie zgodzić, jednak trzeba wziąć pod uwagę moment realizacji nagrania - rok 2009. Shofar jest grupą tak dynamicznie rozwijających się muzycznych osobowości, że prawdopodobnie materiał nagrywany w odstępach paru miesięcy już brzmiałby zupełnie inaczej, co dopiero odstęp 4 lat! Wczoraj mieliśmy do czynienia z Shofarem A.D. 2013.

Zaskakujący dla mnie jest fakt, jak bardzo muzyka prezentowana przez trio oddziałuje na słuchacza. Nie chcę wypowiadać się za tłumy, będę pisał o sobie. Jakkolwiek (prawdopodobnie) nie mam w drzewie genealogicznym żadnych przodków pochodzenia żydowskiego, muzyka tego narodu działa na mnie w niezwykły sposób. Czuję, że jest mi szalenie bliska poprzez melodykę, rytm, specyficzną wrażliwość dźwięku... W muzyce tria jest wyczuwalna melancholia, często będąca na granicy rozpaczy, walecznej desperacji. Saksofon Mikołaja Trzaski - ekspresyjny jak zawsze, w repertuarze o żydowskiej proweniencji ukazuje zupełnie odrębną gamę emocji – staje się wzniosły, waleczny i jeszcze bardziej bezkompromisowy, jakby miał zaraz zburzyć mury Jerycha. Popisy, choć nie jest to najwłaściwsze słowo, wszak gra Raphaela Rogińskiego jest jak najdalej od tandetnego szpanu techniką, ale jednak - popisy - doskonale operowały dramaturgią występu. Rogiński jest gitarzysta o tyle niezwykłym, że pomimo wielkiego minimalizmu, często wręcz prymitywizmu w operowaniu instrumentem, potrafi wykrzesać z sześciu strun niesamowite i zaskakujące brzmienie. Wczorajszego wieczoru zauważyłem jak bardzo chirurgiczna precyzja i wyczucie Rogińskiego przypomina mi post rockowe granie takich zespołów jak Godspeed You! Black Emperor, czy Silver Mt. Zion, grup którym żydowskie inspiracje również nie są obce.

Niezwykle proste, lecz szalenie hipnotyzujące motywy gitarowe przeobrażające się w istną nawałnicę, ścianę dźwięku – tak jak byłem na wielu występach tria, to tym razem był to element może nie tyle nowy, co eksplorowany znacznie mocniej niż w przeszłości. Moment pierwszego zgiełku na linii Rogiński – Moretti był fantastyczny, niespodziewany... Mam nadzieję, że zespół nie porzuci próby eksplorowania podobnych muzycznych rejonów. Macio Moretti grał wczoraj tylko pozornie chaotycznie. Jego gra była dla mnie najbardziej abstrakcyjna z całej trójki muzyków, pomysłowa, ekspresyjna, nieprzewidywalna o wyśmienitym timingu. Rogiński jako melodyczny kręgosłup zespołu, Moretti - układ krwionośny, Trzaska – system nerwowy. Metafora medyczna, moim zdaniem mówiąca więcej niż passusy stricte muzycznych analiz.

Kontekstem równie istotnym dla wczorajszego występu Shofara jest według mnie jutrzejsza, okrągła, siedemdziesiąta rocznica powstania w getcie warszawskim. Zważywszy na specyficzny nastrój towarzyszący muzyce tria, ciężko było nie porównać emocjonalności kompozycji z nastrojem związanym ze wspomnieniem tragicznych wydarzeń ze wspólnej polsko-żydowskiej wojennej historii. Mam wielką nadzieję, że jeszcze uda się warszawskim miłośnikom muzyki improwizowanej usłyszeć kiedyś  Shofar w gmachu Muzeum Historii Żydów Polskich. Na poziomie czysto muzycznej wrażliwości podczas wczorajszego koncertu można było wyczuć  jak bardzo melodyka żydowska jest bliska mieszkańcom Warszawy, jak doskonale potrafimy wczuć się w emocje generowane przez dźwięki, które podobnie jak cała kultura żydowska towarzyszyły Polsce przez setki lat. Wrażliwość obecna w naszym wspólnym kulturowym genotypie i tylko czekająca na uwolnienie, została wczoraj ukazana w pełnej krasie. Słychać ją było na scenie, słychać ją było na widowni – tak szalonego wprost aplauzu po każdej kompozycji, burzy oklasków, wyć, gwizdów uznania już dawno nie słyszałem, już dawno sam nie generowałem! Sami muzycy nie kryli wzruszenia i pomimo niesamowicie ciężkich warunków grania, obdarowali słuchaczy stonowanym, wyciszonym bisem – wisienką na torcie.

Był to piękny, energetyczny i refleksyjny koncert, za który brawa należą się tak naprawdę każdemu: przede wszystkim muzykom, ale też rozentuzjazmowanym słuchaczom, a także -  żeby nie było wątpliwości – miejscu, organizatorom, klubowi Pardon To Tu, który ostatecznie sprostał nawałnicy. Mam gorącą nadzieję, że kolejna płyta Shofara będzie materiałem koncertowym, bo właśnie podczas występów na żywo trio Rogiński, Moretti, Trzaska jest bezkonkurencyjne i dosłownie miażdży. Po wczorajszym występie nie mam wątpliwości, że akurat w tej kwestii, mogę się wypowiedzieć w imieniu tłumów!