Krakowska Jesień Jazzowa: Oleszak / Jacobson / Jørgensen - relacja
Nie wiem czy wybór daty był przypadkowy a może wynikał z bardziej prozaicznych, logistycznych powodów, ale Dzień Niepodległości to idealna okazja żeby spotkać się na festiwalu jazzowym z polskimi muzykami, prawda? Na scenie Alchemii pojawiło się trio w składzie Witold Oleszak (fortepian), Tomasz Jacobson (kontrabas; urodzony w Polsce, mieszkający obecnie w Kopenhadze) oraz Peter Ole Jorgensen (perkusja, element duński w trio). Ten ostatni zdecydowanie najbardziej doświadczony, znany głownie ze swojej współpracy z Peterem Brotzmannem (Wild Mans Band) ale też wielokrotnie wystepujący z Mikołajem Trzaską (m.in. trio Volume).
Piano trio - trudno chyba o format instrumentalny bardziej osadzony w tradycji jazzowej, ale też często oklepany, sztampowy. Muzycy na scenie pokazali jednak, że to formuła wciąż otwarta. I to niekoniecznie dlatego, że grali free, bez standardów, ale przede wszystkim dlatego, że zagrali muzykę absolutnie demokratyczną, w której każdy z instrumentów pełnił kluczową rolę, stanowił o brzmieniu muzyki na równi z innymi. Jeśliby już koniecznie szukać tutaj instrumentu wiodącego to był nim kontrabas, którego gra stanowiła często główny impuls sprawczy jesli chodzi o tempo, dynamikę, gęstość improwizacji.
Tomo Jacobsen prezentuję bardzo ciekawą technikę gry, często gra twardym smyczkiem wydobywając z kontrabasu brzmienie brudne, pokraczne – uzyskuje brzmieniowe efekty preparacji, bez faktycznego stosowania materiałów obcych. Jorgensen to wytrawny perskusista, grający bardzo melodyjnie, utrzymuje nieoczywisty ale wyraźny puls. Witold Oleszak często korzysta z preperacji fortepianu, gra też na strunach pałkami perkusyjnymi – poszerza znacząco paletę brzmieniową tria. Do najjaśniejszych momentów koncertu należało dynamiczne, burzliwe solo złożone z klastrowych plam. Całe trio stworzyło muzykę otwartą, wciągająca słuchacza w świat kipiący energią, pełen wewnętrznego napięcia.
Kulminacja koncertu – w trakcie jednej z improwizacji Tomo Jacobsena z głośnym hukiem składa się mostek kontrabasu, niezrażony niczym muzyk (pozostała dwójka gra dalej) montuje element na nowo po czym, choć wydawałoby się że wycofa się trochę, włącza się do muzycznej akcji szalonym walkingiem na rozstrojonym w tym momencie przecież instrumencie! Nie ma to znaczenia bo w tym momencie bo tonika schodzi na drugi plan a najważniejsza staje się dynamika, gęstość, rytmiczny pęd i emocjonalne crescendo. Mostek złożył się jeszcze raz, ale to oczywiście nie stanowiło żadnej przeszkody, żeby całą muzyczną pogoń wznowić z jeszcze większą werwą i doprowadzić tym razem do mety.
Peter Ole Jorgensen zatytułował spontanicznie ten fragment “Shit Happens” a, krótki, choć wciąż intensywny bis, “Let’s hope it doesn’t happen again”. Ja natomiast nie mam nic przeciwko jeśli takie mają być efekty muzyczne. Przypadek też jest (może być) ważnym elementem twórczego procesu improwizacyjnego. Jednocześnie mam nadzieję, że współpraca tej trójki artystów, zupełnie już z celowo i z premedytacją, będzie kontynuowana.
11.11.2019. Alchemia. Kraków
Witold Oleszak – fortepian
Tomo Jacobson – kontrabas
Peter Ole Jorgensen - perkusja
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.