Świadomość, erudycja i nowoczesność - Robert Glasper Experiment otworzyli Jazz Jantar 2014
Mniejszych lub większych imprez jazzowych różnej maści trochę się w Trójmieście odbywa – niemniej to Jazz Jantar niezmienie jest tym wydarzeniem, na które się czeka. Przyczyna, dla której na jesienne maratony do klubu Żak chodzi się z taką ochotą jest prosta: tak szerokiego ujęcia i świeżego spojrzenia na temat nie oferuje żaden inny festiwal na Pomorzu, a być może nawet w całej Polsce. Obie te jego chechy jak na dłoni widać i słychać było już podczas koncertu otwarcia, gdy w Sali Suwnicowej grał zespół Robert Glasper Experiment.
Zasadniczo nie był to wcale koncert jazzowy. Próbując go do takiego sprowadzić, można by nie tylko nie docenić występujących wczoraj na scenie muzyków, a także sobie jako odbiorcy zrobić dużą krzywdę – gdyż istnieje obawa, iż pominęłoby się ocean nawiązań i wpływów, jaki na muzykę projektu Roberta Glaspera się składa i de facto – nie zrozumieć jej przekazu. I nie chodzi nawet o to, by pozostałe gatunki wyliczać – na upartego można by było się na to porwać, i z łatwością znalazłoby się wówczas r&b, soul, jazz, hip hop, muzykę klubową i wiele innych, ale nie tędy wiedzie droga, którą Robert Glasper i jego zespół podąża. Muzyka dla nich nie polega na łączeniu gatunków – i działanie takie byłoby samo w sobie sztucznym. Robert Glasper Experiment nie łączy gatunków, tylko gra muzykę. Dla nich naturalna jest sytuacja, w której na festiwalu jazzowym grając kosmiczne, nowoczesne, klubowe r&b w jeden występ wplata się cytat z Love Supreme Coltrane’a, Get Lucky z repertuaru Daft Punk i Smells Like Teen Spirit Nirvany po czym pyta publiczność, czy wie, kim był J Dilla. Jeśli czyni się to na tak wysokim poziomie świadomości i erudycji, na scenie można sobie pozwolić dosłownie na wszystko. Grać na pianinie gęste, zbite pasaże i „rapować” (Glasper), tworzyć, bawić się i rozregulowywać niezwykle wyrazisty w swej miękkości perkusyjny bit (Mark Colenburg), trzymać flow, by za chwilę zagrać abstrakcyjne solo, niezmiennie przy tym trzymając się rytmu (basista Burniss Travis) czy w końcu w przerwie w wykonywaniu vocoderowych partii wokalnych zagrać rzęsiste free na saksofonach altowym i sopranowym (mistrz ceremonii Casey Benjamin). Feeling jest wyraźny przez cały czas, gdy w środku utworu muzycy schodzą ze sceny, by pozostawić na niej Glaspera i Colenburga, raczących nas kilkuminutowym dialogiem rozgrywającym się jakby kilka metrów nad ziemią, lub gdy Burniss Travis zostaje na scenie absolutnie sam, nikogo do podtrzymania flow nie potrzebując – i trzyma je, a przy tym tworzy sobie przestrzeń dla eksperymentów i melodii.
Dysponując wszystkim tym, czym dysponuje zespół Glaspera (o znakomitości technicznej wspominać chyba nie trzeba) o poczesne miejsce na scenie nowoczesnej muzyki (nie tylko) popularnej można być spokojnym. Fakt, że do tak świeżej, współczesnej a nawet wychodzącej w przyszłość muzyki otrzymaliśmy za sprawą Jazz Jantaru dostęp jest nie do przecenienia. A to dopiero początek festiwalu...
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.