Vista
Miarą twórczości muzyka, co się tyczy nie tylko jazzu, jest między innymi to, ile „twarzy” się posiada. Ciężko cenić genialnego gitarzystę, który nagrywa od 40 lat to samo. Co innego, gdy artysta porzuca swój macierzysty gatunek, żeby spróbować odnaleźć się w innym. Wyobraźmy sobie herosów ze złotej ery free, którzy grają delikatne ballady. Na przykład Mariona Browna. Nie, nie trzeba sobie tego wyobrażać. Wystarczy posłuchać „Vistę”.
Być może młodociany adept jazzu improwizowanego za skalę jakości przyjmuje to, jak bardzo bezkompromisowo i awangardowo się podchodzi do twórczości. Ale po pewnym czasie staje się oczywiste, że ważne są też inne aspekty. Albo że przepiękną sytuacją jest właśnie taka, gdy znany z tej bezkompromisowości muzyk sięga po ballady. Wielu tak przecież robiło. „Ballads” Coltrane’a jest dziś płytą bez mała kultową, a nagrywał ją przecież tuż po legendarnych, hardkorowych wręcz sesjach w Village Vanguard. No ale Marion Brown?
Nie będę udawał, że znam jego dyskografię na pamięć, ale co nie słyszałem, to „fryta”. Albo w klasycznym wydaniu albo tym czysto awangardowym – nagrania pełne niepokojących pauz i krótkich zrywów egzotycznych przeszkadzajek. Tymczasem przypadkiem natykam się na album, który nie tylko zupełnie nie pasuje mi do twórczości Mariona, ale też okazuje się przepiękną perełką jazzu lat 70. A po bliższym zapoznaniu okazuje się, że nie tylko jazzu.
„Vista” nie jest tanią próbą wejścia w rhythm’n’bluesową stylistykę, odsmażenia latynowskich pościelówek, ani płytą typu „zagram popularne przeboje, żeby w końcu zarobić większy pieniądz”. Mamy do czynienia z albumem bardzo przemyślanym i jak na swoje czasy nowoczesnym. Swoje awangardowe wycieczki Brown zminimalizował praktycznie do zera, pojedyncze, krótkie „drgawki” saksofonu o niczym nie świadczą. Od początku zostajemy zatopieni w pełnej eleganckiej delikatności grze basu, perkusji i miękkiego jak u Grovera Washingtona Juniora saksofonu. Do akcji dołącza się też fortepian, dublujący się co jakiś czas z Fenderem Rhodesem.
Pokusa pociągnięcia dalej prostych, miłych tematów mogłaby być spora dla niektórych muzyków, skuszonych nową, łatwą stylistyką. Ale z każdym kawałkiem Marion daje nam dowody na to, jakiej klasy jest artystą. Zaraz po łagodnym wstępie zostajemy zmrożeni coverem „Visions” ze słynnego LP „Innervisions” Steviego Wondera. Popowe aranże i śpiew z klasą podmieniono na klasyczne, wokalne ballady jazzowe. Kulminacją zdaje się za to prawie 10-minutowe „Djinji”, wpisujące się w stylistykę spiritual-jazzu z najwyższej półki.
Ale „Vista” ma coś jeszcze, poza pełnymi gracji, uduchowionymi balladami. Jest to myśl wyrażona w utworze „Bismillahi 'Rrahmani 'Rrahim’. A jest to, proszę Państwa, jeden z wcześniejszych utworów, który operuje wykrystalizowanym już brzmieniem ambientu. Jego autorem jest Harold Budd, jeden z ojców gatunku (znacie genialne „Ambient 2”, nagrane z Brianem Eno?), który zresztą dołączył tu do zespołu z gongiem i pianem czelesta. I w ten sposób dochodzi do rzeczy magicznych. Stricte jazzowy zespół łączy siły z jednym człowiekiem i powstaje utwór, który totalnie traci nici wiążące z macierzystymi dla Browna gatunkami. „To do jazzu nie podobne”. Ciekawe, że to właśnie tu Budd zdecydował się opublikować swoją przełomową pracę. Wkrótce nagra z Marionem jeszcze jedną wersję, rozciągniętą do aż 18 minut, która trafi na jego solowy album – „The Pavilon of Dreams”.
Mając już w pamięci, z czym mamy do czynienia na płycie, łatwo jest wychwycić, że prawie introdukcje do trzech poprzedzających utworów to również efekt zetknięcia z ambientem. Ale też nie będę wszystkich pochwał kierował w stronę Budda. Do tej współpracy być może by nie doszło, gdyby sam Brown nie wykazywał się postawą i myśleniem człowieka renesansu. Poza jazzem i saksofonową improwizacją, interesował się też nietypowymi dziedzinami. Pod koniec lat 60. wyemigrował na parę lat do Europy i tam zetknął się z obrazami impresjonistów, muzyką afrykańską oraz twórczością Erica Satie. Echa kontaktu z tą pozajazzową awangardą słychać chociażby w tytułowym utworze z płyty „Afternoon of a Georgia Faun” (nagranej dla ECM-u m.in. z Coreą, Braxtonem i Maupinem) czy poprzedzającym „Vistę” LP „Sweet Earth Flying”. Spotkanie z Buddem odbyło się więc już na żyznym gruncie.
Gdy mamy do czynienia z nietuzinkowym artystą, którego zainteresowania wykraczają poza macierzysty gatunek muzyczny, możemy spodziewać się cudów. Takich jak „Vista”.
1. Maimoun; 2. Visions; 3. Vista; 4. Moment of Truth; 5. Bismillahi 'Rrahmni 'Rrahim; 6. Djinji
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.