Unfold

Autor: 
Bartosz Adamczak
The Necks
Wydawca: 
Ideologic Organ
Data wydania: 
03.02.2017
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Tony Buck - perkusja, gitara Chris Abrahams - fortepian, syntezatory Lloyd Swanton - bas

Australijskie trio The Necks gra już prawie 20 lat, przedstawia słuchaczom swoje nowe wydawnictwo – album “Unfold” wydany na dwóch płytach winylowych – strony płyt nie są numerowane, co pozwala słuchaczowi na dowolne manipulowanie kolejnością słuchanych utworów.  

Trio w stałym składzie Chris Abrahams, Lloyd Swanton oraz Tony Buck proponuje bardzo swoistą muzykę improwizowaną osadzoną w tradycji minimal music – próżno tu szukać jazzowej egzaltacji, instrumentalnych popisów, awangardowych dysonansów. “Unfold” zawiera cztery rozbudowane, skupione improwizacje. Sporo tu dronów, repetycji, ambientowych plam, naturalistycznych efektów perkusyjnych, najważniejszą cechą jest organiczny flow – muzyka płynie raczej spokojnie, bez dramaturgicznych wolt, choć niepozbawiona wewnętrznego napięcia.

Tajemniczy “Rise” opiera się na złączeniu lirycznego akordu fortepianu z syntezatorowym tłem, delikatnym pulsem perkusji – przez ponad 15 minut trwania utworu elementy te ulegają jedynie drobnym permutacjom. “Overhear” to organowa medytacja, zapętlonym frazom Chrisa Abrahamsa towarzyszy gęsta tkanka instrumentów perkusyjnych. “Blue Mountain” to najbardziej narracyjny utwór – zbudowany znowuż z kilku fraz, ale rytmicznie gęsty, o zróżnicowanej dynamice, z powolnym crescendo, wyraźną kulminacją. “Timeplace” frapuje za to połamanym rytmem basowego bębna, zapętlonymi melodiami jakby zepsutej pozytywki.

Jest zdecydowanie w muzyce The Necks coś wielce frapującego, pozornie spokojna, kotłuje się niepokojąco tuż pod powierzchnią nieustannie (wyśmienity Tony Buck!), wciąga w transową medytację. Przyzwyczajeni jesteśmy do linearnego traktowania muzyki – przede wszystkim przez pryzmat melodii, a więc uporządkowanego w czasie ciągu dźwięków. To co proponują The Necks ma charakter stałej mantry, pętli, bez określonego początku i końca. Minimalistyczna konwencja jednak niesie też spore ograniczenia oraz, niestety, ryzyko monotonii. Wydaje mi się, że album mógłby sporo zyskać przy pewnej edycji oraz zdecydowanym skróceniu poszczególnych improwizacji. Poszczęgólne repetycje stapiają się, stając się dźwiękowym tłem. Miłośnicy minimalizmu zapewne zechcą zapętlić “Rise” wielokrotnie. Ale też i zwolennicy bardziej rozbudowanych form i narracji powinni znaleźć tutaj wiele intrygujących dźwięków. Warto się zapoznać.
 

1. Rise; 2. Overhear Rise; 3. Blue Mountain; 4. Timepiece