Past Present
Jak do tej pory John Scofield wydawał się artystą, niechętnie patrzącym w przeszłość, a jeśli już zdarzało mu się takowe zdarzało, to przypominało tęsknego, powłóczystego gapienia się na czasy przeszłe. Owszem przytrafiało mu się wielokrotnie wypowiadać kategoryczne sądy, na temat tego jaka muzyka jest dobra, jaka zła, jaką aktualnie trzeba grać, a jaka jest passe, a po latach, niegdysiejszym werdyktom w żywe oczy zaprzeczać, za każdym razem jednak było to zaprzeczanie w jakiś sposób konstruktywne i w sumie sięgające w przód.
Tym razem postanowił inaczej. Kto pamięta jego wielki kwartet z początku lat 90.? Ten z Joe Lovano na saksofonach, Z Denisem Erwinem na kontrabasie i Billem Stewartem na perkusji. Wszyscy, jak sądzę zainteresowani jazzem. Tym bardziej, że w swoich czasach ten kwartet objechał świat wzdłuż i w szerz, a w rankingach branżowych czasopism jeszcze wówczas plasował się na samym szczycie podium i to kilka lat z rzędu.
Teraz ten kwartet powraca. Rzecz jasna nie w identycznym składzie bo Denisa Irvina już od dośc dawna nie ma z nami, ale za to z zastępstwem co najmniej znakomitym. Wiadomo przecież, że Larry Grenadier kontrabasista jest potężnym i mistrzostwo swoje udowadniał nie tylko przez lata spędzone w trio Brada Mehldau’a czy Pata Metheny’ego, ale także w innych słynnych grupach.
Co jednak ważniejsze nie tyle skład dobitnie świadczy o błąkającej się nad głową Scofielda tęsknocie za dawnym, ale także i muzyka, jaką dla tego kwartetu napisał. Oczywiście i Scofield i Lovano są dziś dwie dekady starsi i nie wiem ile bardziej doświadczeni, nie mniej mamy tu wielki powrót do przeszłości, który co tu kryć ucieszy wszystkich pamiętających rozmach tamtejszego bandu. Piekielnie silny groove sekcji, bajecznie kolorowe w bluesie brzmienia gitary, nakładające się na bajeczny bluesowy sound saksofonu, zwarte kompozycje z charakterystycznymi tematami (tak na marginesie wszystkie pióra lidera) czynią z tej płyty kandydatkę do Grammy. Niewymuszona swoboda gry dodaje jej lekkości i uroku. I skłamałbym, pisząc, że nie słucha się jej z wielką przyjemnością.
Jeśli więc, jeśli powroty do przeszłości to jest to co tygrysy lubią najbardziej, to ruszajcie biegiem do sklepów i zróbcie sobie raj. Głowy nie urwie, ale bardzo umili czas. Jeśli jednak oczekujecie od muzyki silniejszych wrażeń, to zastanowiłbym się nad innymi pozycjami.
Slinky; Chap Dance; Hangover; Museum; Season Creep; Get Proud; Enjoy The Future!; Mr. Puffy; Past Present
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.