Klinker

Autor: 
Andrzej Nowak (http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/)
Derek Bailey & Company
Wydawca: 
Confront
Data wydania: 
02.03.2018
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Derek Bailey: guitar; Simon H. Fell: double bass; Will Gaines: tap dance; Mark Wastell: violoncello

Spotkania improwizujących muzyków, jakie przez lata organizował Derek Bailey, przeszły już do historii gatunku zwanego freely improvised music. Baa, w wielu wypadków, wyznaczyły kierunek jego rozwoju. Być może te najistotniejsze odbyły się pod nazwą własną Company. Sam inicjator spotkań nie żyje już 13 rok, a ostatnia płyta Company ukazała się zdecydowanie za jego życia.

Koniec sierpnia 2000 roku i londyński klub Klinker. Publika dopisała, bar aż huczy od zamówień, a na scenie czterech muzyków, którzy w kilku konfiguracjach personalnych, pozostaną na niej blisko 100 minut - Simon H. Fell na kontrabasie, Derek Bailey na gitarze (z prądem), Mark Wastell na violoncello i Will Gaines w roli … tap dancera. Nagranie składa się z dwóch długich ciągów dźwiękowych (2 CD), w trakcie których odnotowujemy aż 11 osobnych ekspozycji swobodnej improwizacji. Wszystko, co dzieje się pomiędzy nimi, jest także zapisane na krążkach. Innymi słowy – podwójna płyta Klinker jest pełnym zapisem fonograficznym wydarzenia, bez jakichkolwiek ingerencji mikserskich, czy tym bardziej post-produkcyjnych. Czy jest to zaleta, czy wada tej płyty, być może pozostanie pytaniem retorycznym.

Trio. Na początek Wastell, Fell i Bailey – trzy zwinne, chytre strunowce w dość molekularnej, jakże swobodnej improwizacji. Z incydentalnymi zadziorami, udanymi interakcjami i szczyptą amplifikacji na gryfie gitarzysty (urocze mikro sprzężenia będą nam towarzyszyć przez cały wieczór). Wastell z tendencją do skromnych wycieczek w kierunku zdrowej kameralistyki (doceńmy jego wysiłki, albowiem sound całej rejestracji jest odrobinę sub-doskonały). Brzmienie kontrabasu twarde, a duża skłonność do wdawania się w dyskusje, czujność bojowa i temperament, to atuty muzyka, która dzierży go w dłoniach. Demokracja, twórczy kolektywizm, w aspekcie narracyjnym down & up. Po 10 minucie więcej dynamiki, ekspresji i brudu na wszystkich gryfach. Trio 2. Tym razem nieco spokojniej, z plastrami sonorystyki. Spore skupienie i dbałość o niuanse brzmieniowe (nie wszystkie dostępne gołym uchem). Udane ekspozycje niskich smyków, Bailey zakleszczony pomiędzy strunami. Kierunek narracji – cisza.

Duo. Bailey i Gaines. Dużo gadania (taper!), mało muzyki, trochę kabaretowo. Tap Dance, czyli rytm wystukiwany drewnianymi obcasami (jeśli macie odrobinę wyobraźni). Dużo dynamiki, dość jednorodne brzmienie. Gitara plecie swoją opowieść w pewnym oddaleniu od konceptu tanecznego. Pamiętacie GuitarDrum&Bass Baileya? - tu, wersja barowa. Gitara improwizuje wedle marszruty tap dancera, oczywiście sytuację odwrotną trudno sobie wyobrazić. Duo 2. Gęstsza ścieżka Gainesa. Nadal wszakże, na pograniczu… nudy – wzdycha recenzent. Może jedynie pasaże Dereka trochę zwinniejsze, zwłaszcza w momentach, gdy przekaz foniczny tapera jest mniej intensywny. Duo 3. Kolejna porcja werbalnego kabaretu. Sporo oklasków, mało … muzyki. Wejście w szybsze tempo wzbudza bardziej ognistą ekspozycję gitary i ratuje epizod duetowy w trzech częściach.

Duo. Wastell i Fell. Zaczynamy od barowych ekspozycji i strojenia instrumentów, trwających dobrych kilkadziesiąt sekund. Zadziorne smyki, błyskotliwe pizzicato. Naprzemiennie, kompetentnie, z dużą zmienności sytuacji narracyjnej. Piękne dialogi, silnie akceptowalne przez recenzenta, zwłaszcza potaperskim gadulstwie. Po wprowadzeniu muzycy idą w eskalację, a potem zwinnie moczą nogi w ciszy (gdyby jeszcze brzmienie ich instrumentów było odrobinę lepsze). Obaj świetnie czują się na scenie, mając w rękach spocone smyczki.

Quartet. Taper delikatnie tyczy szlak ekspozycji trzech strunowych instrumentów. Zdaje się być mniej inwazyjny niż w trakcie duetów z Baileyem. Opowieści strunowców toczą się jednak jakby pomimo obecności Gainesa. Gdy akcja dynamizuje się, Bailey włącza w improwizację zwinną polerkę, a potem plami teren amplifikacjami. To improve nie jest szczególnie rozwojowe. Rytm tapera nie pozwala na większą swobodę. Krok w bardziej dynamiczny flow ratuje ten fragment koncertu. Galop, jako ostatnia deska ratunku. Potem wrzask oklasków. Najważniejsze, że publiczność jest zachwycona.

Duo. Gaines i Wastell. Ale najpierw wiele minut solowych tego pierwszego – francuskie humoreski, wiadomo, z czego najchętniej śmieją się Anglicy. W oczekiwaniu na wejście wiolonczeli doświadczamy nawet próby śpiewu. Na początek skromne pizzicato, próba nawiązania komunikacji. Ograniczona siła rażenia tap dancingu  sprawia, że znów tylko dynamiczna ekspozycja zdoła zadowolić wymagającego recenzenta. I tak dzieje się w istocie. Bez wszakże ekscytacji i nadmiernych emocji.

Duo. Bailey i Fell. Nareszcie! Po porcji rozmów kuluarowych i strojenia, zaczynamy improwizację kilkoma zmyślnymi sprzężeniami. Początkowo muzycy snują dość separatywne opowieści, które from time to timewchodzą w interakcje, momentami delikatnie eskalując się. Świetna komunikacja podnosi jakość improwizacji w sposób niebywały. Brawo! Fell bez smyka, Bailey całą paletą swoich tradycyjnych technik artykulacyjnych, z niebanalnymi amplifikacjami. Ciekawie udaje im się zejść na płaszczyznę oniryzmu (mimo brudu na konsolecie). Na finał wspólnie idą w tango, śmiało wynosząc swój kawałek improwizacji do miana opus magnum całego koncertu. Duo 2. Molekularnie, precyzyjnie, bez pośpiechu. Trochę przewidywalny Bailey (znamy się tyle lat!), stylowy Fell. Pulsująca eskalacja, mocniej - słabiej, szybciej - wolniej. W tej pierwszej wersji endorfiny recenzenta eksplodują!

Quartet. 14 minutowe outro. Nieunikniony zatem powrót tapera. Znowu kabaret, muzycy i publiką świetnie się bawią, a recenzent przysypia… Nie wszystkie struny równie dobrze słyszalne. Werbalna laurka dla Baileya z ust Gainesa. Z eskalacją w momencie puety. Free improve z rytmem pozostanie już naszym udziałem do samego końca. Jego lub jej. W momentach nasilenia ekspresji, narracja broni się bez wysiłku. Docenić trzeba świetną robotę Fella na smyku. Taper nie odpuszcza nawet na ostatniej prostej. Baa, zostaje wtedy prawie sam i ginie w potoku rzęsistych oklasków. Recenzent zaś prosi o cutting, mixing & mastering. Na poziomie godziny zegarowej, koncert z Klinker pretendować mógłby do miana kolejnej doskonałej płyty Company. Gdzie, i co ciąć, nie trzeba chyba dodawać.
 

1-1. Intro; DB / SF / MW 1; 1-2. DB / SF / MW 2; 1-3. An Announcement; DB / WG 1; 1-4. DB / WG 2; 1-5. You Should See Me When I'm Making Money; DB / WG 3; 1-6. SF / MW; 1-7. DB / SF / WG / MW 1;2-1. WG / MW; 2-2. DB / SF 1; 2-3. DB / SF 2; 2-4. DB / SF / WG / MW 2; Outro;