Przeczytaj

  • The Cliff Of Time

    Ilu koncertów by nie zagrał i na ilu płytach by się nie pojawił, Paalowi Nilssenowi-Love zawsze mało. Przy renomie, którą obecnie się w środowisku muzyków awangardowych cieszy (zwłaszcza u tych, którzy siłę wyrazu swojej muzyki mierzą liczbą dochodzących ze sceny decybeli) zarejestrowanego materiału posiada tyle, że aby móc puścić go w obieg, założył własną oficynę – PNL. Za jej sprawą od siedmiu już lat wydaje rzeczy, których w innym wypadku pewnie nie mielibyśmy okazji usłyszeć.

  • Enjoy The View

    Tegoroczną celebrację 75. urodzin słynnej amerykańskiej wytwórni Blue Note uświęcił nie tylko wielki majowy koncert w Kennedy Center w Waszyngtonie, na którym zagrali najważniejsi jazzowi artyści z nią związani, lecz również spektakularne powroty pod jej skrzydła dawnych gwiazd. W ubiegłym roku charakterystyczne bluenote'owskie figury geometryczne znalazły się bowiem po raz pierwszy od czterdziestu lat na nowe płycie Wayne'a Shortera, zaś w tym podobny comeback stał się udziałem legendy wibrafonu Bobby'ego Hutchersona, który nagrał album „Enjoy The View”.

  • ALL DECKS – LIVE AT UNERHÖRT!

    Olivera Lake'a widziałem na żywo dwukrotnie, i to za każdym razem w bodaj najsłynniejszym składzie, którego część stanowi, czyli World Saxophone Quartet. Tymczasem dyskografia płodnego saksofonisty nie kończy się bynajmniej na wyliczeniu nagrań znamienitego kwartetu: co najmniej drugie tyle albumów podpisanych jest jego własnym nazwiskiem. Jest czego słuchać, bo materiału nazbierało się przez cztery dekady sporo, a życie wciąż pcha jego rodzaju jazzmanów do przodu, i rzuca ich w różne miejsca na Ziemi.

  • Red Hot

    Gdy aspiruje się do miana duszy towarzystwa, jednym z podstawowych wyzwań jest ciągłe  zabawianie pozostałych. Zadanie to trudne, wymagające elokwencji i inteligencji zarazem, bo aby znajdować wciąż nowe tematy do żartów nie popadając po jakimś czasie w pułapkę powtarzalności, w dodatku opowiadać je stylowo i błyskotliwie, trzeba byłoby być niczym... Mostly Other People Do The Killing. Be-bopowi terroryści po raz drugi w tym roku wkraczają z nowym materiałem i tym razem muzycznie cofają się jeszcze przed epokę, której przydomek ten zawdzięczają.

  • Keep Me Out

    Miłośnicy muzyki (w tym ja) żyją spokojnie, karmieni produkcjami lokalnymi, europejskimi i amerykańskim, a po drugiej stronie globu jest sobie taka Japonia. Miejsce, w którym od kilkudziesięciu lat powstaje przeróżna i przerażająco zaawansowana technicznie muzyka. Jeśli ktoś chce spać spokojnie, niech lepiej nie próbuje zgłębiać tematu, bo to istna studnia bez dna. Ja od miesięcy próbuję przebrnąć przez sam temat jazzrocka z lat 70. nagranego w kraju Kwitnącej Wiśni. A przecież przez te 40 lat wszystko poszło do przodu.

  • Made Possible

    The Bad Plus to nie jest jakoś bardzo ceniony zespół w Polsce. Owszem grali tu już kilka razy, ale nie widzę szalu na ich punkcie. Ja tymczasem uwielbiam to co robią od samego początku, a przeróżne zarzuty „płytkości” czy zbytniej „pokazowości” tej muzyki łaskawie wyśmiewam. Bo to jest zespół którego kunszt jest dla większości nieosiągalny, a jego konsekwencja wielka i godna podziwu.

  • Adramelech: Book of Angels vol. 22

    Kolejny zbiór kompozycji Johna Zorna z serii "Books of Angels", słusznie opatrzony nazwą biblijnego demona Adramelecha, został wykorzystany przez jeden z najbardziej kreatywnych bandów nowojorskiej, awangardowej sceny muzycznej. Zion80 - radykalny "po zornowsku",  dynamiczny mocą afrobeatu, improwizujący z polotem. Tak brzmi muzyka żydowska XXI wieku.

  • Jazzfestival Saalfelden 2014 - Nels, Marc, Amiri, Henry i Sylvie

    Od kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Saalfelden, na festiwal, zadaję sobie pytanie z jaką imprezą mam do czynienia. Czym jest ten dziejący się od 35 lat maraton koncertowy? Do kogo jest adresowany i czy w ogóle możliwe jest bodaj naszkicowanie portretu festiwalowego słuchacza? Łatwiej chyba powiedzieć do kogo adresowany nie jest. Z pewnością nie do słuchaczy rozkochanych w jazzie mainstreamowym, choć zdarzają się pojedyncze przypadki grup reprezentujące tę estetykę.

  • Tord Gustavsen rozkołysał Syrenkę

    Tord Gustavsen Quartet i plenerowy „Jazz na starówce” … Przed sobotnim koncertem zastanawiałem się, czy ów festiwal to stosowne ramy dla występu norweskich muzyków. Co prawda pianista gościł już na Rynku Starego Miasta ze swoim zespołem trzy lata temu, więc zapewne – skoro przyjął zaproszenie ponownie – plenerowa formuła musiała się wtedy sprawdzić. Mimo to niezupełnie byłem w stanie wyobrazić sobie eleganckiego i skupionego na swojej sztuce Gustavsena pośród rozpraszających czynników, właściwych centrum stolicy w czasie wakacji. Koncert kwartetu – pianiście towarzyszyli Tore Brunborg na saksofonie, Mats Eilertsen na kontrabasie i Jarle Vespestad na perkusji – rozwiał jednak moje wszelkie obawy: to, gdzie się znajdowaliśmy, na półtorej godziny przestało mieć znaczenie. Liczyła się wyłącznie muzyka dochodząca ze sceny.

  • Last Dance

    Może lepiej by się stało gdyby ten materiał nie trafił do sprzedaży? Może takie spotkania powinny zostać zachowane w tajemnicy? Jaka wielka byłaby to radość gdyby za X-dziesiąt lat, podczas porządkowania archiwum Keitha Jarretta odnalazł się zapis jego przyjacielskich, muzycznych igraszek z Charliem Hadenem? I gdyby materiału tego słuchać można było wyłącznie w prywatnym studiu pianisty - Cavelight? Teraz jednak, gdy płyta „Last Dance” dostępna jest na wyciągnięcie ręki, na muzykę na niej zawartą patrzy się nie jak na dowód muzycznej zażyłości, ale jak na produkt - wobec którego można próbować składać reklamacje. 

  • Nils Frahm i Hauschka - koncertowe otwarcie Europejskiego Centrum Solidarności

    Dla złaknionych szerokiego dostępu do kultury w Gdańsku nastały dobre czasy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zrobił nam się sezon na walne wydarzenia muzyczne. Dwa tygodnie upłynęły, od kiedy plejada gwiazd oświeciła tłumy zebrane na widowisku Esperanza+, a już nadarzyła się kolejna nie lada gratka – jednym z punktów programu wielkiego otwarcia  Europejskiego Centrum Solidarności był podwójny koncert, który zagrali Nils Frahm oraz Volker Bertelmann, szerzej znany jako Hauschka.

  • Jazzfestival Saalfelden 2014: Nels Cline i Mark Ribot - muzyka wiedzy, umiejętności, wyobraźni i prądu.

    No i przyszedł czas, aby jak co roku zmienić nieco otoczenie i pojechać na festiwal, który towarzyszy Jazzarium od prawie samego początku jego istnienia. Jak co roku też w tej alpejskiej miejscowości koncertowy maraton rozpoczyna się, oprócz naturalnie otwartych dla wszystkich występów w przestrzeni miejskiej, od cyklu ShortCuts. Stali czytelnicy Jazzarium wiedzą co to jest.

  • TERAZ DUTKIEWICZ! Koncert Artur Dutkiewicz Trio w Służewskim Domu Kultury.

    Po Niemenie, Hendrixie przyszedł czas na... Artura Dutkiewicza. Ten uznany polski pianista jazzowy wydał w lutym tego roku „Pranę” płytę, która nie jest aranżacjami kompozycji kolejnego muzyka-legendy. Na krążku znalazło się bowiem osiem kompozycji i wszystkie poza jedną są autorstwa Dutkiewicza. Materiał z tej płyty można było posłuchać w ramach cyklu JAZZ DOBRY NAD DOLINKĄ w Służewskim Domu Kultury na początku mijającego właśnie weekendu.
     
  • Cosi Lontano… Quasi Dentro

    To jest płyta, która dawno, dawno temu zmieniła moje pojmowanie jazzu o 180 stopni i właściwie to ona spowodowała, że powiedziałem sobie: tak, w jazzie można tworzyć dzieła które porażają, które wstrząsają. Fenomenem tej płyty jest to, że przy zachowaniu integralności jazzowego języka i frazowania, jej atmosfera i klimat są tu kompletnie jakoś nie jazzowe, odległe od jazzowej tematyczno – wariacyjnej narracji. W ogóle nie są „jakieś” – ta płyta ma wręcz swój osobny język i logikę.

  • Pieśni Legionów według Wojtka Mazolewskiego

    Wojtek Mazolewski i pieśni legionów - trudno na pierwszy rzut oka połączyć ze sobą te dwa światy.

    Wojtek Mazolewski: Pieśni legionów towarzyszą mi od czasów szkolnych. Bardzo wcześnie nauczyłem się ich i często zdarzało się, że śpiewałem je na akademiach szkolnych. Można powiedzieć, że po części uratowały mi skórę i moją edukację. W tamtym czasie lubiłem już bardzo dużo rozrabiać i często zostawałem wywoływany do nagany podczas apeli, ale dzięki temu, że chwilę później występowałem w części artystycznej, większość słuchaczy zapamiętywała z tej lepszej strony. Kiedy śpiewałem „O mój rozmarynie” czy „Rozkwitały pąki białych róż” moje wybryki i błędy młodości szły w niepamięć.

Strony