Przeczytaj

  • Warsaw Summer Jazz Days 2014: Mistrzowie w trzech kategoriach

    Po prologu Warsaw Summer Jazz Days w postaci koncertu SBB nadszedł czas na czterodniowy maraton właściwego jazzowego grania. W pierwszym dniu festiwalu odbyły się trzy koncerty i tak też będzie przez pozostałe dni. To potężna dawka jazzu, obcowanie z którą – gdy program jest tak urozmaicony, jak miało to miejsce w czwartkowy wieczór – jest kilkugodzinną, fascynującą przygodą.

  • WSJD: SBB wciąż Szuka, Burzy Buduje!

    „Powrót do czasów młodości”, „Czekaliśmy na Was 35 lat!” – słychać było na widowni w Soho Factory na koncercie grupy SBB w oryginalnym, pierwszym składzie: Skrzek-Anthimos-Piotrowski. Faktycznie, wydarzenie to miało wymiar historyczny, gdyż zespół w tej obsadzie przez ponad 30 lat ze sobą nie grał. Podekscytowanie starszych widzów tym powrotem nie dziwi, gdy słucha się nagrań kapeli z lat 70., na przykład tego z 1979 z Sali Kongresowej. Nie sposób nie odczuć, jaką niezwykłą energię oraz jak wielki ładunek emocjonalny i intelektualny zawierała ta muzyka.

  • Chameleon

    Gdy w latach 90., za sprawą takich zespołów jak Brand New Heavies czy Incognito, zaczął wracać stary dobry jazz-funk, za tego typu granie brali się nie tylko młodzi artyści, ale ponownie i weterani gatunku. Z różnymi skutkami. Wiele z nich przesłuchałem raz i odłożyłem na półkę, inne skutecznie wyparłem z pamięci. Mam jednak wrażenie, że dziś ta muzyka zwyczajnie dojrzała. Do instrumentalnej wirtuozerii dołączyła na dobre perfekcja w produkcji muzyki.

  • Nowojorski 4 lipca, czyli Rafał Sarnecki Quartet w Szóstej po Południu

    Stolica, czwarty lipca, już trochę po szóstej po południu, Szósta po Południu. Wchodzę do środka Szóstej, tym razem nie tylko na obiad. Kelnerka sadza mnie przy wykrzywionej lustrem ścianie, na pięknym krzesełku retro, lata 50. Czad. Na scenie pojawia się kwartet Rafała Sarneckiego. I nagle nie Polski stolica, ale centrum Big Apple to jest to miejsce, gdzie jestem.

  • Life forum

    Wyobraziłam sobie sytuację, w której po raz pierwszy przyszłoby mi słuchać płyty „Life Forum” Geralda Claytona, bez wiedzy, że obcuję z muzyką tego właśnie artysty i jego najnowszym albumem. Zrobiłam to, by bez cienia sugestii wzbudzić odruchowe skojarzenia. Ich ilość była naprawdę spora: od (nieco oczywistych) wczesno-hancockowych, ale późno bluenote’owskich wariacji, poprzez bebopowe, trochę „uładzone” improwizacje, aż po ultranowoczesne wpływy amerykańskiej sceny jazzowej.

  • Radom

    Ten album spodobał mi się właściwie od pierwszego wejrzenia. Począwszy od głęboko nasyconej czerni napisu „Pole” na okładce, po końcowe dźwięki ostatniego, tytułowego utworu „Radom”.

  • Bond - The Paris Sessions

    Urodzony w Holandii pianista Gerald Clayton wyrasta i to wcale nie tak powoli, na jedną z kluczowych postaci młodej jazzowej sceny amerykańskiej. Co tu kryć, jego start w muzycznym świecie można traktować trochę jako życiową konieczność. Bo ostatecznie jeśli człowiek wywodzi się z muzycznej rodziny i to jeszcze bardzo czynnie uczestniczącej w jazzowym życiu to prawdopodobieństwo, że zostanie się muzykiem jest naprawdę spore.  Tak było m.in. z braćmi Marsalisami, Ravim Coltranem czy Joshuą Redmanem.

  • Incatin’

    Mam wrażenie, że z w Polsce twórczość Michała Urbaniaka traktuje się z podobną ignorancją, co w przypadku choćby Milesa Davisa. Wiadomo, że “wielkim artystą jest”, kojarzony jest ze skrzypcami, w publicznej TV pokazywali, że mieszkał w Stanach i tam robił karierę, a w kinie, że był poczciwym dziadkiem-klarnecistą… i coś więcej? A co z jego dziełami, co z płytami, które ukazywały się na międzynarodowym rynku i były wybitnie oryginalne? To żaden atak z mojej strony, nie ma nic wstydliwego w tym, że czegoś się nie zna.

  • Mocny człowiek – Adam Pierończyk Solo w Galerii Pionovej

    O płycie The Planet Of Eternal Life pisaliśmy na łamach portalu już dość sporo, wiele też – o niej i o swej fascynacji saksofonem sopranowym – opowiedział nam sam Adam Pierończyk. Koncert jednak zawsze jest wydarzeniem o tyle wyjątkowym, że warto napisać raz jeszcze. Tym bardziej, że to chyba pierwszy raz, kiedy artysta ten tak nietypowy materiał zaprezentował „u siebie” - na Pomorzu.

  • Play Blue - Oslo Concert

    Paul Bley, nestor kanadyjskiego jazzu, dziś prawie 82-letni muzyk, urodzony w Montrealu, ale mieszkający przez długą część swojego życia w Stanach Zjednoczonych, ten „jeden z niewielu” pianistów, któremu przypadła w udziale współpraca z legendarnym saksofonistą, Ornette Colemanem.

    Ale Bley nie definiuje siebie poprzez relację z Colemanem. Nie musi. Poprzez własną, bogatą, zarówno w kontekście wydawniczym, jak i stylistycznym, twórczość uważany jest za jedną z kluczowych osobistości kanadyjskiej muzyki jazzowej.

  • Paweł Kaczmarczyk DIrection in Music: Hank Mobley w Harris Paino Jazz Bar

    Epoka hard bopu miała w sobie mnóstwo cienia. Jedną z niewielu jasności na fotografiach pochodzących z tego okresu był dym z papierosa. Dziś jest inaczej. Muzyka improwizowana ma znacznie więcej światła, bywa, że pełna jest freejazzowych neonów i współgrających z elektroniką wizualizacji. Tym rzadsze, a zarazem cenniejsze zdaje się być choćby dwu, trzygodzinne utożsamienie się z bohaterami czarnobiałych fotografii, zasłuchanych w kompozycje Hanka Mobleya.

  • Dragonfly Breath

    Położony na północnym wschodzie USA, obejmujący osiem stanów historyczny region Nowa Anglia słynie z bycia kolebką życia intelektualnego Stanów Zjednoczonych. To tutaj znajdują się uniwersytety Yale i Harvard, a także słynna Berklee College Of Music. Nie dziwi więc, że ziemia ta zrodziła także Paula Flaherty, improwizującego saksofonistę o entourage'u free jazzowego mędrca, który od kilku dekad konsekwentnie eksploruje świat muzyki free, za kompanów biorąc sobie coraz to nowych muzyków o świeżym na rzecz spojrzeniu.

  • The Good Egg

    Chociaż laptopy i elektronika jako taka stały się wręcz codziennym sprzętem w nowoczesnym jazzie, z reguły czuję silny niedosyt ich mocy w granej muzyce. To samo się tyczy ogólnego „czadu”, który albo przyjmuje formę radykalnego free-jazzu, albo jego miejsce zajmują minimalistyczne formy. To oczywiście spore uogólnienie, ale takie mam odczucia przypominając sobie różne płyty czy koncerty z ostatnich 12 miesięcy. Z tego powodu nagranie na żywo Led Bib to dla mnie bardzo odświeżające (i energetyzujące) doświadczenie.

  • Melt

    Fakt, iż przy dzisiejszym nawarstwieniu powstających jak grzyby po deszczu, często okazjonalno-efemerycznych duetów zajmujących się wolną improwizacją nie pojawił się u nas żaden słusznej siły artystycznego rażenia skład na dwa saksofony może dziwić. W świecie free jest to formuła znana i od czasu do czasu z sukcesami uprawiana – najłatwiej tu chyba przypomnieć znakomity album Stones autorstwa Colina Stetsona i Matsa Gustafssona. Krakowsko – gdyński duet Sambar swą płytą Melt! właśnie tę lukę wypełnił – i zrobił to w bardzo przyzwoitym stylu. 

  • Live At The Village Vanguard

    Po niemal dekadzie wspólnego grania materiał tria Marca Ribota wreszcie ukazuje się na płycie. Jakżeż jednak warto było na nią czekać! 

Strony