Incatin’
Mam wrażenie, że z w Polsce twórczość Michała Urbaniaka traktuje się z podobną ignorancją, co w przypadku choćby Milesa Davisa. Wiadomo, że “wielkim artystą jest”, kojarzony jest ze skrzypcami, w publicznej TV pokazywali, że mieszkał w Stanach i tam robił karierę, a w kinie, że był poczciwym dziadkiem-klarnecistą… i coś więcej? A co z jego dziełami, co z płytami, które ukazywały się na międzynarodowym rynku i były wybitnie oryginalne? To żaden atak z mojej strony, nie ma nic wstydliwego w tym, że czegoś się nie zna. Gorzej, jeśli zaprzemy się nogami przed poznawaniem nowych rzeczy, zwłaszcza jeśli chodzi o nasze, krajowe dziedzictwo.
Pomimo tego, że owo dziedzictwo nagrywane było w Niemczech. Urbaniak wraz z zespołem (Dudziak, Makowicz, Bartkowski, Dyląg) został w 1971 roku wytypowany jako przedstawiciel polskiego jazzu na festiwalu jazzowym w Montreux. Dziś to festiwal o statusie kultowym, wówczas miał dopiero parę lat, ale stojący za nim Claude Nobs w bardzo krótkim okresie czasu zdołał przekonać wybitnych artystów, żeby tam się pojawili. Tego roku przyjechał np. Oliver Nelson wraz z big-bandem, z którym zresztą zagrał Urbaniak.
Podczas festiwalu były także konkursy, muzycy walczyli o miano “najlepszych”. I tak się złożyło, że w kategorii “saksofon” wygrał właśnie Urbaniak (początkowo był to jego naczelny instrument). Zaraz potem zaczęła się długa, dwuletnia trasa po Europie, a wraz z zyskiwaniem popularności pojawiały się i kontrakty płytowe. Pierwsza propozycja nadeszła z labelu Spiegelei, dla którego nagrywały niemieckie zespoły (np. znakomity “Brainstorm”), a wkrótce takie persony, jak Cecil Taylor, Dollar Brand czy Ornette Coleman.
Album “Inactin’” to unikatowe dzieło ery jazz-rocka. Album, który zupełnie porzuca okowy bopu, bawi się kompozycją i jej aranżacją. Rozpoczynający go utwór tytułowy to wręcz soulowy kawałek o chwytliwej melodii, który od ówczesnych płyt np. Blue Note’u odróżnia jednak pewna charakterystyczna dla Europy surowość i brak oplatania głównego tematu barokowymi aranżacjami. Repetycyjne unisono Urbaniaka i Dudziak na tle hipnotycznych, “stojących” akordów elektrycznego piana i potężnego labiryntu dźwięków kontrabasu tworzą zdecydowanie nową jakość. Jeśli coś w kontekście kompozycji i rytmu może przychodzić do głowy, to nie będą to na pewno tuzy fuzji jazzu i rocka USA, a prędzej Soft Machine. Z drugiej strony, jeśli chodzi o technikę i sposób prowadzenia improwizacji, zdecydowanie bliżej jest Michałowi do sceny Amerykańskiej, niż brytyjskiej. Ten kawałek to także prawdziwe wprowadzenie na europejskie salony Urszuli Dudziak i jej absolutnie pionierskiego, nowatorskiego podejścia do wokalizy, przepuszczając głos przez liczne efekty. Skoro już pojawiają się pochwały, to kolejna musi pójść do Makowicza. Nie korzystał co prawda ze swojego piana równie odważnie, co Chick Corea u Milesa, ale i tak znakomicie wykorzystał jego możliwości i charakter. Z jednej strony miękko brzmiący Fender Rhodes, z drugiej ostry jak brzytwa klawinet Hohnera, raz wyznaczający swoisty rytm, raz wkraczający na muzyczne tło jak burza.
Podobną hipnozą, ale jednak w bardziej surowym wydaniu, próbuje nas zaczarować zespół w “Ekim”. Na płycie pojawiają się też elementy free, w utworach “Fall” i “Lato”. Nie czuję się kompetentny, by je oceniać, ale osobiście słucha mi się tego po prostu świetnie - czy to przez same pomysły, czy przez obecność fajnego, nietypowego instrumentarium (w “Lato” Urbaniak sięga jedyny raz po saksofon).
Przyznam, że “Inactin’” nie jest muzyką łatwą. Dla tych, którzy kojarzą skrzypka z bardziej funkującymi utworami, mogą się od tego łatwo odbić. Fani jazz-rocka i muzycznej awangardy początku lat 70. odnajdą tu jednak po prostu coś nowego – innego od rzeczy, które proponowali wówczas nawet europejscy artyści, tacy jak Volker Kriegel, Nucleus, Soft Machine czy Ponty.
1. Inactin; 2. Alu; 3. Ekim; 4. Silence; 5. Fall; 6. Groovy Desert; 7. Lato
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.