Mira
W latach 90. Ray Brown nagrał cykl płyt opatrzonych wspólnym tytułem „Some Of My Best Friends Are…”. U boku legendarnego mistrza kontrabasu wystąpili saksofoniści, pianiści, trębacze, gitarzyści i wokaliści, wśród nich rzecz jasna wielkie osobistości z każdej z dziedzin. I tak pomyślałem sobie, że gdyby dobrze przypatrzeć się własnym muzycznym upodobaniom to także, w ogromie wspaniałych twórców światowego jazzu, udałoby mi się zredagować taką listę muzyków, z którymi muzyczna znajomość przerodziła się z czasem w muzyczną przyjaźń, a nawet więcej nieprzyjaźń, w wielką zażyłość. A gdyby poszukać ich wśród kontrabasistów?
Bez wątpienia znalazłby się między nimi Arild Andersen. Poznawaliśmy się przy wydatnej pomocy Tomasza Stańko i cudownej płyty „Bluish”. Wówczas nie miałem kompletnie pojęcia kim jest ów dżentelmen, i nie przeczuwałem nawet, że w historii europejskiego jazzu odegrał rolę niepoślednią. Na szczęście zaległość nadrobić było nie tak trudno, bo też i nie trudno było na rodzącym się w Polsce rynku wydawniczym o płyty ECM oficyny, dla której nagrał znakomitą większość płyt i która w tamtych czasach chyba jeszcze nie była jeszcze darzona aż takim kultem jak dzisiaj. Ale to nie ważne. Ważne, że nagle można było dowiedzieć się na własne uszy o tym jak Arild Andersen muzykował z Janem Garbarkiem, jak razem nagrywali „Afric Pepper Bird”, „Tryptikon”, „Sart” czy już nie ECMowską „Esoteric Circle”. Jak to było gdy zasiadał przy kontrabasie u boku Dona Cherry’ego, wcześniej u legendarnego Johna Russella i Sama Riversa, a potem Edvarda Vesali, Tereje Rypdala, formacji Masqualero, by w końcu zaznaczyć się w historii swoimi znakomitymi zespołami.
Ta przyjaźń miała swoje koleje, nie zawsze była intensywna, szczególnie ostatnio, ale zawiązana przed laty przetrwała do dzisiaj i kiedy trafiła na moje biurko płyta „Mira” wróciła i okazuje się chyba trwałą. W jednym z wywiadów Arild Andersen powiedziała, że zawsze chciał nagrać płytę z balladami. Teraz marzenie spełnił w norweskim legendarnym Raindow Studio wraz ze swoim najnowszym trio z Paolo VInaccią – perkusji i Tommy Smithem. Jedenaście utworów składa się na ten album. Spora cześć z nich wyszła spod pióra lidera, poza czterema w gronie których oprócz utworów członków tria jest „Alfie” Burta Bacharacha oraz zamykający całość płyty „Stevetone” napisany do spółki z Kirsten Braten Berg jedną z najważniejszych norweskich wokalistek folkowych, a prywatnie też towarzyszką życia Andersena.
„Mira” to płyta bez niepotrzebnych dźwięków. Można by powiedzieć nawet, że ascetyczna, choć wsłuchując się w jej melancholijną aurę, trudno byłoby stwierdzić, że czegoś jej brakuje. Mocny, soczysty ton kontrabasu jest tu osnową dla pozostałych zdarzeń, przestrzenny akompaniament perkusji przydaje jej nieoczywistego, śnieżnego koloru, a brzmienie saksofonu tenorowego i fletu shakuhachi wiedzie w rejony, gdzie zupełnie wystarczająca, by przykuć uwagę słuchacza jest melodia, uwolniona od zbędnych ornamentacji i swoim kształtem przywodząca ton Jana Garbarka. Nie ma tu nic czego byśmy nie znali i czego nie nauczyłby nas europejski jazz w swojej klasycznej rzec by można skandynawskiej postaci. Szczególnie wyraźne jest to od czwartego utworu, kiedy to muzyka tria uwalnia się od bluesowego zabarwienia. Niby więc nic, ale w tym skupionym namyśle, gdzie dźwięki się waży, a frazy buduje bez nonszalancji, jest w moim odczuciu coś ogromnie pociągającego i frapującego. O ile oczywiście wyrazimy wolę za tą niespieszną narracją podążać nie oczekując retorycznych fajerwerków.
Bygone; Blussy; Alfie; Rossetti; Reparate; Raijin; Le Saleya; Kangiten; Mira; Eight and More; Stevtone.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.