Made by Pat, played by machines - Pat Metheny Orchestrion Project

Autor: 
Maciej Karłowski
Zdjęcie: 

Orchestrion Project to nowa odsłona spektakularnego projektu Pata Metheny’ego. Projektu, w którym artysta staje naprzeciw słuchacza otoczony niezliczoną ilością cybernetycznych urządzeń, sterowanych  jednoosobowo przy pomocy gitary i najróżniejszej maści elektroniki. Roboty złączone kablami grają na prawdziwych akustycznych instrumentach, tych znanych, jak i zupełnie nowatorskich. Przyciskają klawisze fortepianu, uderzają pałeczkami blaszane i drewniane sztabki  wibrafonu i marimby, trącają struny gitary basowej, stukają w prawdziwe instrumenty perkusyjne, werble, tom tomy, bębny taktowe, talerze, hi-hat. Do gry włączane są także strojone butelki i egzotyczne perkusjonalia. Cały arsenał przepysznych brzmień, z którymi Pat Metheny igra od wielu lat szczególnie w słynnej Pat Metheny Group. Tak naprawdę jednak staje przed słuchaczami zupełnie sam, bo Orchestrion to potwór zarządzany w całości przez Pata. Gra tak, jak Metheny zechce. „To nowy rozdział w idei recitalu solo!” grzmiały nagłówki artykułów, kiedy z dziwacznym, a chwilami wręcz komicznym potworkiem, gitarzysta pierwszy raz pokazał się szerokiej publiczności.

Ale wtedy Metheny nie tylko wzbogacał słownictwo solowego popisu, ale również realizował marzenie z dzieciństwa, kiedy pierwszy raz zobaczył taki orchestrion w piwnicy dziadka. Przykurzony, nieużywany, ale tajemniczo spoglądający na małego chłopca, któremu marzyło się ożywić dostojny mebel i zobaczyć jak to jest, kiedy rozbłyśnie w pełnej brzmieniowej krasie. Marzenia, zwłaszcza te z lat dziecięcych trzeba realizować, nawet gdyby były najtrudniejsze na świecie, nawet gdyby ich realizacja miała ciągnąć się latami. Dlaczego? Ano dlatego, że są czyste, że w jakiś tajemniczy sposób potrafią zdeterminować całe dorosłe życie i co najważniejsze zachować w każdym dorosłym człowieku tego małego człowieka, otwartego na świat, ufnego, uskrzydlonego swoimi kolorowymi wyobrażeniami i pragnieniami.

I w taki sposób podszedłem do pierwszej edycji muzyki „made by Pat, played by machines”. I tej z płyty i tej z trasy koncertowej, której w części mogliśmy być świadkami. To było coś fascynującego. Bardzo dziwnego, wprowadzającego spory poznawczy dysonans, ale też zdumiewającego. I nie było ważne, że Orchestrion nie zawsze odpowiadał na żądania Pata, że nie za każdym razem, bez zniekształceń i zgrzytów reagował na zamkniętą w głowie Metheny’ego muzykę. Dzisiaj już wiemy, że było zbyt mało czasu, aby tę cybernetyczną orkiestrę okiełznać i że jak każdy instrument, ten również wymaga prób, doświadczenia, wiedzy, warsztatu i setek godzin w cybernetycznym tete a tete. Rozumiem więc pokusę dokończenia historii, zaprezentowania wreszcie w całej okazałości jak to jest, kiedy na scenie zostaje się jedynym master mindem. Bo czy nie o to także chodziło? W wywiadach Metheny wielokrotnie wspominał, że w obliczu tego, co rozgrywa się w jego muzycznej głowie to, co dostajemy potem jako końcową muzyczną propozycję to tylko ledwie mały fragment.

Ale ten drugi Orchestrion, już okiełznany, niezawodny i posłuszny, każe, w moim odczuciu, postawić ważne pytanie. Co tak naprawdę dostajemy? Czy jest on w istocie rozwinięciem idei recitalu solo, w jakim świetle pokazuje swojego operatora i czy z jego pomocą muzyka brzmi ciekawiej, bardziej zniewala, porusza nieznane dotychczas strony wrażliwości.

Według mnie niekoniecznie. Co więcej, przynosi dość jasny dowód na to, jak ważne w doskonale przecież zaplanowanej muzyce Metheny’ego jest ryzyko wynikające choćby tylko z tego, że wcześniej grywali ją żywi ludzie. Bo i chyba o brak żywych muzyków cała sprawa się rozbija. I nie zmierzam w stronę prostych odpowiedzi czy „Antonia” w cyber wersji jest gorsza od tej z płyty Secret Story, w której grał Charlie Haden i Londyńska Orkiestra Symfoniczna. Zmierzam do tego, że nawet taki umysł, jakim dysonuje Metheny chyba jednak wymaga nieco innych narzędzi, niż oferuje to nawet tak zaawansowane urządzenie sterownicze. Bo gdy odrzeć całość z technicznych fajerwerków i błyskotek całej tej obezwładniającej rozmachem maszynerii, dalej na scenie zostaje sam artysta, który nie przeskoczy siebie nawet z tak wyrafinowaną ruchową protezą. Artysta, który wciąż będzie wart tyle, ile warta jest jego gra na akustycznej gitarze solo. Na „Orchestrion Project” Metheny gra samego siebie ze wszystkimi demonami, jakie błąkają się po jego muzycznej duszy. Gdzieś uporczywie mierzy się z pokusą kontrolowania wszystkiego, przydając sobie niemal cechy wielkiego demiurga. Tymczasem można wystawić Szekspira na strychu o północy, po ciemku. Tylko po co?