Where My Complete Beloved Is
W przypadku poprzedniej płyty Hery, ale też innych projektów Wacława Zimpla, żeby odważyć się coś o nich napisać, musiałem wpierw wsłuchiwać się w te nagrania przez wiele godzin - dosłyszeć, zrozumieć, docenić. Tym razem jest inaczej. Obezwładniającą siłę muzyki z “Where My Complete Beloved Is” słychać od pierwszych nut.
Wszystkie zespoły, w których gram i na które piszę muzykę, są kompletnym środowiskiem i patrząc z takiej perspektywy filozoficznej, to w zasadzie w każdym chyba składzie chodzi mi o to samo, czyli po prostu o to, żeby wejść w medytację, kontemplację dźwięku, żeby się po prostu zatrzymać - powiedział w wywiadzie opublikowanym na naszych łamach Wacław Zimpel. Przez kolejne swoje płytowe projekty ten poznański, choć obecnie warszawski klarnecista, wiernie i twórczo ten postulat rozwija. Na najnowszej płycie Hery poszukiwania, medytacja, trans, energia czerpana jest po równo z jazzu, improwizacji i muzyki źródeł. Obok tradycyjnego instrumentarium - klarnet, saksofon, kontrabas, perkusja - pojawiają się harmonium, tampura, fujara, preparowane pianino, tarogato a także ten najpierwszy ludzki instrument - głos. Choć niektóre nazwy tych instrumentów mogą brzmieć zagatkowo, nowa porcja muzyki Hery jest chyba bardziej przystępna niż kiedykolwiek.
Na płytę składają się 4 utwory - 3 około 20 minutowe sety energii, transu i groovu oraz jedna przepiękna pieśń, o której na końcu. Każdy moment tej płyty jest cudownie gęsty i energetyczny. Od początku przeciągłe brzmienie harmonium spaja niepokorne dźwięki blach, blaeszk i bębnów Pawła Szpury, wysokich czy śpiewnych uniesień kontrabasu Ksawerego Wójcińskiego. Po ośmiu minutach wyciszenia wprowadza Zimpel na harmonium groovowy, zapętlony riff-sampel i nagle wszystko zaczyna tańczyć. Do tego zaś swój mięsity, pełny sound dokłada Paweł Postaremczak.
Każdy z motywów ma tu swoją naturalną, organiczną dramaturgię, ewolucję, punkty zwrotne i zaskakująco wiele... radości. Każdy muzyczny element, barwa, rytm, melodia, dynamika jest pretekstem do odpłynięcia, uniesienia się gdzieś ponad czas i przestrzeń.
Jak wspomniałem we wstępie, przed pisaniem tego tekstu nie musiałem zbyt wiele trudzić się by znaleźć w tej muzyce morze przyjemności. Miałem jednak inny problem. Zamiast zabrać się do pisania, wolałem słuchać konkretnego fragmentu tej płyty - jej finału, który podarowała Herze śpiewaczka zajmująca się głownie muzyką tradycyjną okolic Polesia (np. w zespole Dziczka) Maniucha Bikont. Jej śpiew w połączeniu z delikatnymi, ale w punkt trafionymi, akcentami Szpury, Wójcinskiego, Postaremczaka i Zimpla to po prostu najpiękniejszy fragment muzyczny jaki słyszałem w tym roku. Odkąd usłyszałem ten utwór po raz pierwszy, czekałem tylko by znów zapadła noc by położyć się, zamknąć oczy i zasłuchać.
Kupcie sobie te płytę. Nie tylko nie pożałujecie, ale, myślę, że będzie Wam lepiej w życiu. Serio.
p.s.
Płytę nagrano w poznańskiej Scenie na Piętrze. Nagranie poprzedziła koncertowa rezydencja Hery w Poznaniu. Niedługo potem zespół wystąpił w Lublinie, gdzie spotkał się z Hamidem Drake'm. Potem zagrali koncert w Warszawie, który miałem przyjemność relacjonować. Jeśli byliście na którymś z tych koncertów, pamiętacie te energię. Teraz możecie mieć ją w domu... Warto!
1. In That Place There Is No Happiness Or Unhappines; 2. No Truth Or Untruth; 3. Neither Sin Nor Virtue; 4. There Is No Day Or Night, No Moon Or Sun
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.