Nowe oblicze Hery - koncert w Cafe Kulturalna

Autor: 
Kajetan Prochyra

Jeśli ktoś mi znowu powie, że w jazz się skończył, albo, że na polskiej scenie nic ciekawego się nie dzieje, to znaczy, że nie był na koncercie Hery. 

Czujni słuchacze wiedzieli już od dawna, że mamy kilku świetnych, twórczych muzyków, którzy nie tylko znakomicie grają, ciekawie myślą i poszukują, ale także potrafią pociągnąć za sobą innych twórców - Mikołaj Trzaska, Rapahel Rogiński, Wacław Zimpel czy (na nieco innych warunkach) Ken Vandermark(owski). Poczucie pewnego niedosytu budził fakt, że ich muzyczne przedsięwzięcia miały charakter nietrwały - zawiązanie składu, koncert albo trzy, płyta (jeśli się uda) i projekt, choć często zapadał nie jednemu słuchaczowi w pamięci na bardzo długo, rozpływał się nie wiadomo gdzie. Zapewne będzie tak dalej, bo taka trochę chyba jest natura muzyki improwizowanej, tworzonej energią spotkania danych muzyków w danym miejscu i czasie. 

Odstępstwem od tej rozwiązłej praktyki jest zespół Hera, czyli Wacław Zimpel (na ogół klarnet), Paweł Postaremczak (na ogół saksofon), Ksawery Wójciński (kontrabas) i Paweł Szpura (perkusja). 

W zeszłym roku ukazała się ich pierwsza płyta, inspirowana po części muzyką liturgiczną, mitologią grecką i oczywiście muzyką improwizowaną. Pisałem o niej entuzjastycznie tutaj. 

Niedawno na facebooku Wacław Zimpel napisał tak:

 

Parę dni temu nagraliśmy w Poznaniu materiał na naszą drugą płytę. Nagrania poprzedził szereg koncertów i prób. Zupełnie niezwykłym przeżyciem było dla nas spotkanie z Hamidem Drakiem, z którym mieliśmy zaszczyt zagrać jam podczas Lubelskiego Featiwalu Jazzowego. To spotkanie otworzyło nas na głębokie stany medytacyjne, których można doświadczać poprzez koncentrację na dźwięku i rytmie. Bardzo chcemy się podzielić tymi doświadczeniami na warszawskim koncercie w Cafe Kulturalna. 

 

Już od pewnego czasu każda nowa praca Zimpla czy z jego udziałem (Passion, Ircha, Zimpel/Kusiołek) dostarczają absolutnie wyjątkowych przeżyć. Nowa odsłona Hery, tym bardziej po chłodnej recenzji ich lubelskiego występu, była dla mnie jazdą obowiązkową. 

 

Koncert w Kulturalnej otworzył Zimpel na małej fisharmonii (? miechowym instrumencie klawiszowym, wielkości walizki) wprowadzając medytacyjny, wyciszony klimat. Widać było, że jest to preludium, wstęp również dla muzyków, by wejść w nastrój, rytm muzyki. Po chwili dołączył do leadera Ksawery Wójciński, w najwyższych, śpiewnych rejestrach pociąganego smykiem kontrabasu. Na to nałożył jeszcze swoje połamane, jakby rozsypywane, wyburzane na naszych oczach rytmy bębnów Paweł Szpura. Nagle z tego nieporządku wyłowił się repetatywny, grooviący wręcz podkład, riff z klawiszy Zimpla, w parze z wyraźnym, prostym beatem Szpury i szybkim energicznym graniem Wójcińskiego.
Aż tu nagle do gry włączył się Paweł Postaremczak. Boje się zawsze używać słów na D. czy C. ale było w jego grze coś z magii nagrań Coltrane'a - połączenie spokoju, finezji, z jednej strony niepasującego do pędzącej sekcji rytmicznej, z drugiej doskonale w nią wsłuchanego. Fantastyczny, długi, jazzowy popis.

Ledwo wybrzmiał pierwszy utwór, Zimpel, nie czekając na brawa publiczności, uniósł nad nią kilkumetrową trombitę wprowadzając stężałe powietrze w basowe drganie. Postaremczak również zmienił saksofon na instrument (znów dostanie mi się za brak wiedzy) wyglądający jak ludowy protoplasta fagotu, obdarzony bardzo wysokim lekkim, powietrznym dźwiękiem. Rolę trombity przejmuje za chwilę Wójciński a Postaremczak (znów sax) z Zimplem (tym razem na klarnecie basowym) rozpoczynają wspólną, płomienną grę, znów w zaskakująco jazzowym stylu. Zaiste płonący utwór kończą sami, we dwóch kojącym, ciepłym, brzmieniem ich gentle side.  

 

Przez cały koncert widać i przede wszystkim słychać że mamy do czynienia z absolutnie znakomitym i równym zespołem muzyków na niesamowicie wysokim poziomie, zarówno koncepcyjnym, jak i wykonawczym. Muzykologom pozostaje ujmowanie gry poszczególnych muzyków w słowa, ale mnie ich muzyka porywała i fascynowała, energia płynąca od zaklętego w transie Wójcińskiego, niesamowity polot Szpury, który potrafił zarówno stworzyć niespotykany, zagruzowany wręcz chaos i wyprowadzić z niego porządek. Postaremczaka już porównałem do Coltrain'a a Zimpla chwalę przy każdej okazji. 

 

Ostatni utwór znów otwiera wielka nie-harmonia uderzeń Szpury i szarpnięć i Wójcińskiego. Po chwili zapada cisza, w której rozbrzmiewa ponownie mini harmonium Zimpla, a do zespołu dołącza dama na instrumencie zbliżonym do indyjskiego sitar (choć jedynie 4 strunowego, przynajmniej klucze na gryfie były 4). Sekcja Hery, jak wcześniej z nieporządku wyprowadzała groove, tak teraz w świat orientu włącza euro-amerykańską rytmikę. Po chwili już nie słychać ani harmonii Zimpla, ani sitaru(?) choć dama cały czas, w tym samym wolnym tempie, oszczędnie szarpie 4 struny i tak przez kolejne kilkanaście, może więcej minut. Zimpel chwyta klarnet, nogą wciąż operując miechem harmonii. Dźwięki wprowadzają w stan pół-snu, transu, w którym bardzo cieleśnie zaczyna się odbierać muzykę. Coraz mniej słychać, coraz więcej czuć. Odkrywa się nagle, że słuchanie też jest pracą, wysiłkiem, wykorzystaniem energii. Kiedy utwór dobiega końca, po raz pierwszy tego wieczoru, czy nocy, bo na zegarze wybiła już dwunasta) pojawia się miejsce na brawa publiczności - długie, choć obie strony chyba czują, że na bis nie ma już miejsca. Trzeba otrząsnąć się po tym przeżyciu. 

 

Słuchając koncertu Hery, obserwując te wszystkie instrumenty, których nazw nie znam, a za razem przenosząc się w inny wymiar, gdy ich muzyka była chyba bardziej jazzowa niż dotąd, czy niż w ogóle grywa się ostatnimi czasy, zastanawiałem się czy te trombity, fagoty, sitary rzeczywiście są potrzebne, czemu służy ta "ludowość", oprócz tego by wyrósł na niej ten piękny kwiat wspólnej improwizacji? Nie wiem, ale ten kwiat podoba mi się tak bardzo, że wiedzieć, póki co nie muszę. 

Bardzo przyjemne to uczucie być świadkiem narodzin nowej muzyki. Bez wątpienia, po czasie yassu, za sprawą poznańskiego Dragona i wydawnictwa Multikulti, krakowskiej Alchemii i Not Two oraz warszawskiej Chłodnej25 (Powiększenia a także kliku innych miejsc) oraz wydawnictwa LADO ABC pojawiła się nam między Odrą a Bugiem nowa muzyczna jakość wielkiej próby. Czekam na nową płytę Hery, i kolejną, i kolejną - pierwszego Zespołu nowej polskiej improwizacji.

 

Autorem zdjęć czarnobiałych, w tym głównego, górnego portretu Wacława jest Paweł Owczarczyk. Jego zdjęcia można obejrzęć tu: http://obliczajazzu.blogspot.com/2011/06/czas-kultury.html i tu http://www.lublinjazz.pl/. Ich autorem zdjęć kolorowych jest Mirosław Trembecki. Galeria dostępna jest tutaj. Zdjęcia koncertowe wykonane zostały podczas koncertu Hery w Radio Lublin 15 kwietnia 2011.