21 października 1972 roku, Miles Davis próbuje pokonać trzy pasy autostrady, kierując się do zjazdu nr 125. Niespodziewani uderza w rampę i rozbija jeden ze swoich drogich gadżetów - Lamborgini Miura w kolorze limonki. Media podają, że trębacz zasnął za kierownicą.
Po wielu latach od tego wypadku kolekcjoner aut James Glickenhaus opowiada, jako jedyny świadek tego wydarzenia, jak było naprawdę. „Zjechałem na pobocze i podbiegłem do roztrzaskanego auta. Davis miał na sobie skórzane spodnie, przez które wystawały kości obu jego nóg. Potwornie krwawił. Spojrzał na mnie i zapytał, czy jego auto jest zniszczone. Odpowiedziałem, że tak, ale on chciał to sam obejrzeć.
Powiedziałem mu, że nie zdoła, ponieważ ma złamane obie nogi. Złapałem koszulkę, która leżała na podłodze i kazałem mu tamować nią krew, która tryskała z ran. Na podłodze zauważyłem dwa plastikowe worki z białym proszkiem, z których jeden był rozerwany. Chwyciłem je i wrzuciłem do studzienki ściekowej, słysząc za sobą ‘Co do cholery robisz?’ Później oczyściłem wnętrze auta.”
Kiedy nadjechała policja nie było już śladu po białym proszku, a Miles został odwieziony do szpitala, gdzie spędził sporo czasu odzyskując sprawność. A później.. później zamówił kolejny egzemplarz tego nieziemskiego, włoskiego cacka.
Po latach Miles będąc w jednym z klubów usłyszał opowieść o tamtym dniu od Petera Wellera, który z niedowierzaniem poprosił go o potwierdzenie zasłyszanej historii, ale Davis odpowiedział jedynie „Zawsze zastanawiałem się kim ten biały sku** był. Podziękuj mu ode mnie i powiedz, że może tu wpadać kiedy tylko zechce”.