Marcin Olak Poczytalny: Bla bla bla

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Śnieg w zimie, kto by pomyślał? Zasadniczo jestem zdania, że zima powinna przydarzać się komuś innemu, dla kogo może byłaby czymś fajnym. Ale taki dzień jak dzisiaj, że śnieg i słońce, jest nawet OK. Więcej białego niż szarości, do tego jest całkiem jasno, w sumie może być. Pejzaż trochę jak ze zdjęć reklamujących narciarskie, szwajcarskie kurorty… Przez chwilę próbuję wyobrazić sobie siebie na nartach, ale w trosce o własny kręgosłup po chwili przestaję, z wyobraźnią trzeba ostrożnie. Najprawdopodobniej nie umiem jeździć, ostatni raz stałem na deskach jako dziecko. Ale to było w ubiegłym tysiącleciu, takie dziecięce zjeżdżanie z górki. Na krechę, o ile pamiętam. Czyli raczej bez nazbyt spektakularnych sukcesów. Ostatnio nie próbowałem nawet zbliżać się do stoku, no to w zasadzie skąd wiem, że nie umiem jeździć, skoro nie próbowałem? Bo może się nauczyłem, przez osmozę na przykład? Kilkoro znajomych świetnie jeździ, może mi się udzieliło, i co wtedy?

 

Tak, pisanie o pogodzie jest neutralne i bezpieczne, bo w sumie ile można mówić o tym, że świat jest jakiś dziwny, że wojny, że ludzie bezsensownie giną, że przemoc, że polityka, że nawet jeśli ktoś próbuje zrobić coś sensownego, to napotyka na nieprawdopodobny opór, że niepewność i zmaganie na każdym cholernym kroku, że bandyci udający niewinnie uwięzionych świętych, że zamieszanie, i do tego ta cholerna bezradność? Już lepiej o pogodzie, o śniegu, o teoretycznych choć jednak wciąż niemożliwych nartach. Takie bezpieczne bla, bla, bla. Żeby tylko nie dokładać sobie, nie walić głową w ścianę… Tylko ta pogoda jakoś nie na temat. Dobra, narty odpuszczam, pójdę na spacer. I kawa, dużo kawy.

 

I jeszcze muzyka, już od jakiegoś czasu przymierzam się do tej płyty, jakoś nie było nastroju. Aż do dziś. Joelle Leandre i Nuria Andorra, Bla Bla Bla.

 

Słucham i pozwalam, żeby muzyka zabrała mnie w jakiś inny wymiar, poza OK i nie OK. To piękne granie, bardzo uważne, mądre i bezkompromisowe. Takie czyste. Utwory oznaczone numerami, jakby artystki nie chciały narzucać żadnych znaczeń. I tytuł albumu – że taka błahostka, paplanina? Nie, to na pewno nie, to nie jest small talk, to nie jest o niczym… Ale też trochę jest, bo przecież muzyka jest doskonale abstrakcyjnym kodem, potrafi oderwać od dosłowności, od konkretu. To ważne, zwłaszcza kiedy konkret doskwiera.

 

Taki lot wymaga. Trzeba odwagi, spojrzenia w głąb siebie, zaufania własnej wyobraźni. To trudniejsze niż hipotetyczne narty, które przy moim zupełnym braku umiejętności wymagają tylko tupetu. I jednak odrobiny instynktu samozachowawczego, bo przecież jeśli nieroztropnie stanę na tych cholernych deskach, to przecież połamię się jak nic.

 

Bla Bla Bla. Bardzo intensywnie, bardzo tu i teraz, choć jednocześnie też gdzie indziej i kiedy indziej…

 

Bla bla bla.