1 400 widzów, 1 pianista, 0 nut. Rzadko kiedy bywa to przepis na udany koncert. Wyjątkiem jest ten, który 24 stycznia 1975 roku odbył się w gmachu opery w Kolonii. 29-letni amerykański pianista jazzowy Keith Jarrett wszedł na scenę, zasiadł do instrumentu i zaczął grać. Minutę po tym, jak zagrał pierwszy dźwięk, wszyscy na sali wiedzieli, że na scenie dzieje się magia; że właśnie ma miejsce coś bardzo szczególnego i znaczącego. Powiedzieć w kontekście tej płyty "znaczący" to nie powiedzieć prawie nic. To nagranie, zrealizowane za 500 funtów, sprzedało się w przeszło 3,5 milionach egzemplarzy. To najlepiej sprzedający się solowy album w historii jazzu i najlepiej sprzedający się album piano solo w historii muzyki. Przez cały, trwający ponad godzinę, koncert Jarrett improwizował.