Joris Teepe – Gdy gram, czuję błogosławieństwo.

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Joris Teepe to kontrabasista w nowym kwintecie Piotra Wojtasika. Panowie właśnie szykują się do listopadowej trasy koncertowej, która rozpocznie się 12.11.2015 w Holandii. Przed falą koncertów, porozmawialiśmy o nowym projekcie, a także o najważniejszym - o tym, czym dla Jorisa Teepe’a jest muzyka jazzowa.

 

Wielu jazzmanów swoją karierę rozpoczyna w Nowym Jorku. Ty również. Co takiego jest w tym mieście, że przyciąga do siebie tylu świetnych muzyków?

Gdy w latach 80., w Amsterdamie pojawiali się muzycy z Nowego Yorku ich koncerty zawsze były dla mnie dużo bardziej charakterne, pełne mocy, bardziej wyraziste niż występy holenderskich, lokalnych zespołów. Wtedy też zacząłem zastanawiać się, czy moja gra również ulegnie zmianie, jeśli zacznę obcować z amerykanami. Przeprowadziłem się do Nowego Jorku i już po pierwszym dniu okazało się, że to był wspaniały pomysł. Wreszcie znalazłem ludzi, którzy w ten sam sposób pojmowali jazz. Czułem się jak dziecko w sklepie z cukierkami. I nadal się tak czuję. W Nowym Jorku żyję już 23 lata i nie żałuję tej decyzji.

A jaka jest właściwie różnica w podejściu do muzyki jazzowej i improwizacji pomiędzy amerkańskimi i europejskimi muzykami?

Amerykanie czerpią bezpośrednio z afroamerykańskiej jazzowej tradycji, na przykład noworleański swing, czy afrykańskie rytmy. Europjeski jazz również ma swoje własne wartości, na których wyrastał, ale dla mnie to nie to samo. Bardziej utożsamiam się z amerykańskim podejściem do jazzu.

 

A jednak Twój ostatni project to kwintet z muzykiem z Europy. Jak zaczęła się Twoja współpraca z Piotrem Wojtasikiem?

Piotra poznałem w 2007 roku, kiedy to obaj uczyliśmy podczas Jazz Summer Camp na Słowenii. Już od pierwszego momentu, wiedzieliśmy, że mamy taki sam gust i wizję na temat muzyki. W tym samym czasie pracowałem z Rashiedem Alim, który inspirował również Piotra. Piotr  po prostu chłonął energię, którą ja czerpałem od Rashieda. Po śmierci Rashieda (2009), wraz z Piotrem długo nie mogliśmy znaleźć sposobu, by stworzyć coś razem. Aż w końcu, w 2013 roku Piotr zaprosił mnie do swojego projektu.

12.11.2015 Piotr Wojtasik Quintet zaczyna swoją euroepjską trasę. Czego możemy się po niej spodziewać?

Z pewnością muzyka podczas tej trasy będzie spontaniczna, silna i bardzo emocjonalna. Piotr to wspaniały lider, który potrafi wydobyć maksimum ze swoich muzyków. On nie potrzebuje słów. Komunikuje się za pomocą swojej trąbki. Zarówno z muzykami, jak i z publicznością.

 

Czy planujesz dłuższą współpracę z Piotrem Wojtasikiem?

To zależy od niego, on tu dowodzi. Ale jeśli będę miał taką okazję – oczywiście, że się zgodzę. Uwielbiam tego człowieka, jego muzykę i naprawdę chciałbym nagrać z nim płytę.

Jesteś zarówno sidemanem, jak i liderem. Która z tych ról bardziej Ci odpowiada?

Nie potrafię wybrać jednej opcji. Podczas pracy z Piotrem, jako sideman, czuję się bardzo bezpieczny. Po prostu mu ufam i wiem, że gdy on prowadzi zespół – zawsze będzie dobrze. Piotr słucha innych muzyków, reaguje na ich ekspresję. Bardzo to cenię, bo dzięki temu jako sideman mogę wyrazić się improwizując. Natomiast gdy sam jestem liderem- zawsze komponuję i aranżuję muzykę. W tym przypadku bardziej chodzi o dzielenie się swoją muzyką z ludźmi i światem.

Nagrywanie z legendami, koncerty na całym świecie, zaproszenia do projektów. Jaka jest Twoja definicja artytycznego spełnienia?

Nagrywanie z legendami takimi jak Benny Golson, Lee Konitz, czy Rashied Ali daje olbrzymie możliwości, by dowiedzieć się czegoś nowego o sobie, a to niesie ze sobą olbrzymią satysfakcję. Ale dla mnie spełnienie następuje za każdym razem, gdy sięgam po kontrabas. Gdy gram, czuję błogosławieństwo. To samo czuję, gdy mogę uczyć. Ale również komponowanie daje mi olbrzymią satysfakcję. Tak więc sądzę, że spełnienie to dla mnie wypadkowa tych trzech stref. Połączenie: grania, komponowania i uczenia jest dla mnie jedyną drogą, by nadal się rozwijać i uczyć czegoś nowego, każdego dnia.