Anna Webber: Od zawsze czułam pociąg do muzyki perkusyjnej

Autor: 
Marta Jundziłł

Anna Webber – młoda saksofonistka, flecistka, kompozytorka i improwizatorka. Przy okazji wydania albumu „Clockwise” opowiedziała mi o swoim podejściu do perkusji i rytmu, muzyki XX wieku i współpracy z wytwórnią Pi Recordings.

Na Twoim ostatnim albumie “Clockwise” skupiasz się na perkusyjnych i rytmicznych aspektach współczesnej muzyki. Jako inspiracji używasz utworów napisanych dla perkusistów, kompozytorów takich jak Morton Feldman i John Cage. Dlaczego tak bardzo interesuje Cię rytm?

Pisanie muzyki na “Clockwise” to tak naprawdę bardzo zawiła historia. Od kilku lat działam w berlińskiej grupie, Percussive Mechanics i byłam w trakcie pisania muzyki na trzeci album dla tego składu. Percusssive Mechanics mają dwóch perkusistów, a pisanie na dwie perkusje wymaga przecież uwzględnienia obu instrumentów (nie chodzi o tu o dwóch perkusistów grających na jednym zestawie, ale też nie o to by pisać dla dwóch perkusistów, którzy dla grają razem wyłącznie dla wizualnego efektu). Było to dla mnie sporym wyzwaniem. Dla tego materiału zaczęłam zgłębiać temat i uczyć się muzyki perkusyjnej, po to by stać się lepszą w pisaniu muzyki dla perkusistów. Zajęłam się muzyką, która wykraczała poza dwudziestowieczną muzykę klasyczną – sprawdzałam również tradycyjną muzykę z całego świata, tak jak na przykład muzyka z Haiti czy Javy (Gamelan). Przeglądałam książki dotyczące podstaw grania na perkusji, transkrybowałam solówki jazzowe. Udało mi się nawet przetranskrybować i zaaranżować solo perkusyjne Baby’ego Doddsa na ten zespół.

Przechodząc do sedna, wytwórnia, z którą związany był Percussive Mechanics została zlikwidowana, a dla mnie prowadzenie zespołu na dwóch różnych kontynentach stawało się coraz trudniejsze. Dlatego też rozstałam się z tym zespołem i odwołałam nagrywanie tego albumu. Jednocześnie chciałam dalej pracować nad muzyką, którą zaczęłam pisać. Powołałam nową grupę w Nowym Jorku. Na nią przelałam całą muzykę, której tak długo poszukiwałam. Skupiłam się na utworach inspirowanych kompozytorami dwudziestowiecznymi. Wszystkie kompozycje, które składają się na Clockwise to kawałki, które uwielbiam już od dłuższego czasu. Od zawsze czułam pociąg do muzyki perkusyjnej. Nie umiem do końca sprecyzować, dlaczego. Z pewnością jednym z elementów, dla których tak bardzo ją lubię jest fakt, że muzyka perkusyjna – może z wyjątkiem idiofonów jak wibrafon czy marimba- jest automatycznie oddzielona od wysokości dźwięku (w sensie dwunastotonowej skali), a co za tym idzie od harmonii i od melodii. A rytm jest oczywiście dla mnie szalenie istotny, tak jak dla każdej osoby, która gra muzykę wywodzącą się z tradycji jazzowej.

Czy pamiętasz dokładny moment, w którym po raz pierwszy zetknęłaś się z muzyką Stockhausena, Cage’a, Feldmana? Czy od początku podobało Ci się to, co słyszysz?

Nie pamiętam żadnego konkretnego punktu zwrotnego, czy objawienia podczas zetknięcia się z tą muzyką. O większości kompozytorów uczyłam się na studiach pierwszego stopnia, podczas zajęć z teorii i historii muzyki 20. wieku. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz ją usłyszałam bardzo mi się spodobała, ale muszę przyznać, że dopiero kilka lat później, podczas studiów magisterskich w Nowym Yorku, zaczęłam słuchać muzyki klasycznej znacznie częściej i chętniej. 

Co według Ciebie jest najbardziej pociągające w niedookreślaniu muzyki, w pozostawianiu artystom wolnej ręki podczas grania?

Jako improwizatorka, która pisze muzykę dla innych improwizujących muzyków, ale także lubi zapisywać dużo nut na papierze, w muzyce ciągle poszukuję aspektów, które da się określić i tych, w przypadku, których jest to niemożliwe. Improwizatorzy (mówię tu też o sobie) wydają się być szczęśliwsi, a przez to też brzmią lepiej, gdy mają trochę wolności w odczytywaniu zapisywanych nut. Przy czym, ta wolność nie musi być jednoznaczna z graniem wielkiego improwizowanego solo. To może być chociażby dowolność w nadawaniu swobodnego kształtu konkretnej, zapisanej melodii. Pomiędzy tymi dwoma ekstremami (tj. interpretacją samej melodii i improwizowaniem solowym) istnieje olbrzymi zakres działań i możliwości, które można uznać za równorzędną improwizację na danym poziomie. Na przykład, ktoś ma do zagrania konkretny rytm, ale dowolnie ustala wysokości dźwięków. Albo na odwrót: ma konkretne dźwięki, ale samodzielnie kreuje rytm. Można też grać drugie, albo trzecie solo w tle kogoś, kto gra główną solówkę. Lista możliwości jest naprawdę długa. Wszystkie te narzędzia tworzą pewnego rodzaju zamazanie granic pomiędzy materiałem zapisanym a improwizacją, pewną niejednoznaczność. I to właśnie na tym się skupiam w muzyce, to jest dla mnie najbardziej fascynujące.

Na “Clockwise” jesteś otoczona wspaniałymi muzykami, wielkimi improwizatorami. Czy potrafisz wskazać konkretne doświadczenia, jakie uzyskałaś dzięki każdemu z nich?

Współpracowałam ze wszystkimi ludźmi, z którymi nagrałam „Clockwise”, w różnych sytuacjach przez ostatnie lata – z niektórymi bardziej intensywnie, z innymi mniej. Z Mattem Mitchellem gram w moim Simple Trio razem z Johnem Hollenbeckiem. Grałam też w kilku jego projektach (szczególnie mam na myśli album „Pouting Grimace”). Razem graliśmy również w kilku zespołach, jako sidemani. Pracowałam z nim, jeździłam w trasy, dużo dla niego pisałam i przez te lata staliśmy dla siebie bliskimi przyjaciółmi. Nauczyłam się od niego mnóstwo na temat kompozycji i muzyki, w ogóle. Kiedy pierwszy raz grałam jego muzykę, uświadomiłam sobie, że to najbardziej kompleksowa rytmicznie rzecz, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Naprawdę wiele nauczyłam się podczas grania jego kompozycji.

Matt to osoba, z którą pracowałam przez ostatni czas, współtworząc “Clockwise”, ale gram też w zespole Chesa Smitha - Laugh Ash (gdzie Ches gra głównie na wibrafonie i elektronice), a także w nowym big bandzie Jacoba Garchika. Poza tym zastępowałam Jeremy’ego Vinera w Battle Trance. Jacob, Jeremy, Matt, Chris Tordini i ja gramy razem w Large Ensemble Johnego Hollenbecka. Christopher Hoffman i ja graliśmy też na albumie „Jade Tongue” (Jen Shyu). Ogólnie jestem wielką fanką, wszystkich tych ludzi od wielu lat. To było niesamowite móc usłyszeć jak interpretują moją muzykę.

To Twoje pierwsze wydanie dla Pi Recordings. Jakie są Twoje wrażenia ze współpracy z tą wytwórnią?

Marzyłam o wydaniu w Pi już, kiedy zaczynałam pracę nad albumem. Bardzo się ucieszyłam, gdy okazało się, że są zainteresowani moim wydaniem. Grałam już na kilku płytach, które zostały wydane przez Pi w przeszłości – album Matta Mitchella, o którym wspominałam wcześniej, ale też Jen Shyu i jej „Song of Silver Geese”, czy „Sixteen” Dana Weissa. Pi Recordings wydaje świetne albumy cały czas. Sądzę, że to najlepsza wytwórnia, która zajmuje się rodzajem muzyki, jaki wykonuję.

Jakie są najważniejsze aspekty, na które zwracasz uwagę podczas współpracy z wytwórnią płytową?

Wszystkie wytwórnie różnią rodzajami umów, warunkami finansowymi. Wiem, że niektórzy muzycy zastanawiają się czy wydawanie płyty przez wytwórnię jest w ogóle opłacalne... Obecnie, coraz mniejsze znaczenie ma, czy płyta wydana jest  przez rozpoznawalną firmę fonograficzną. Można przecież samemu dostać się do prasy i samemu zorganizować koncerty. Ale wytwórnia pozwala na stworzenie wspaniałej społeczności wśród ludzi. To naprawdę piękne, kiedy wytwórnia nawiązuje dialog pomiędzy artystami. To się dzieje naturalnie, podczas wydawania albumu. Myślę, że przy szukaniu odpowiedniej wytwórni najważniejsze jest by znaleźć taką, w której wydają artyści, którzy nas inspirują i których priorytety twórcze są zbliżone do naszych.

Czy pamiętasz konkretny moment, kiedy pomyślałaś o profesjonalnym wykonywaniu muzyki?

Jako dziecko byłam bardzo zainteresowana muzyką, ale aby zajmować się tym zawodowo zdecydowałam dość późno. Decyzja zapadła, gdy ukończyłam liceum, przy czym wiem, że wielu z moich przyjaciół zdecydowało się na ten zawód już, jako znacznie wcześniej. Aplikowałam na uniwersytet, aby studiować antropologię, traktując muzykę, jako przedmiot dodatkowy. Wówczas starałam się myśleć pragmatycznie – muzyka była dla mnie ważna, ale nie chciałam ryzykować i robić z muzyki swojego zawodowego. Podczas wakacji pomiędzy ukończeniem liceum i studiami, brałam udział w wakacyjnych warsztatach jazzowych i to wtedy zdecydowałam, że w moim przypadku nie chodzi tylko o studiowanie muzyki, ale także o to, że nie chcę mieć żadnego planu B, studiować czegokolwiek innego, gdyby z muzyką miało mi nie wyjść.  Poszłam więc na żywioł.

Czy studiowałaś kompozycję? Jaką byłaś studentką?

Zarówno licencjat jak i magistra robiłam na kierunku Jazz Performance (McGill w Montrealu a Manhattan School of Music w Nowym Jorku). Następnie rozpoczęłam drugą magisterkę na Instytucie Jazzu w Berlinie. To wtedy zaczęłam myśleć poważniej o kompozycji. Ten program nie był typowym, kompletnym programem magisterskim, ale studiowałam wtedy u Johna Hollenbecka. Spędzałam długie godziny każdego dnia na pisaniu muzyki dla zespołu, który ostatecznie stał się Percussive Mechanics. Przy tym wszystkim zawsze byłam dobrą uczennicą. Lubiłam chodzić do szkoły i dobrze się czułam w środowisku akademickim.

Grasz także solowe koncerty. Czy planujesz wydać solowy album?

Tak, w tym roku gram regularnie solowe koncerty. Nie planuję wydania własnego albumu, ale chciałabym w jakiś sposób udokumentować moją solową pracę. Ostatecznie skończy się pewnie na wrzuceniu czegoś na Soundcloud, albo jakąś inną cyfrową platformę. Granie samej znacznie się różni od grania w zespole – cały czas uczę się jak tak naprawdę zrelaksować się na scenie, gdy jestem na niej sama. Poza tym moja gra solowa jest dla mnie trudna fizycznie, znacznie bardziej niż podczas grania z zespołem. Z kolei bycie liderem zespołu jest bardzo wymagające, ponieważ niesie ze sobą wielką odpowiedzialność, zarówno logistyczną w organizowaniu trasy, ale też muzyczną - podczas koncertów.