ZiMaZeZi - czyli Evan Ziporyn + Lado All Stars
Z wizytą studyjną przyjechał do Polski jeden z najznakomitszych klarnecistów na świecie, kompozytor, dyrektor Center for Arts, Science & Technology w prestiżowym (to za mało powiedziane) Massachusetts Institute of Technology - Evan Ziporyn. Celem wizyty jednego z członków-założycieli formacji Bang On A Can All Stars było poznanie jak najbardziej różnorodnej grupy polskich muzyków i ludzi z muzyką w Polsce związanych. Także i nam udało się z Evanem przybić piątkę, czym w szczegółach pochwalimy się nieco później. Muzycznym finałem pobytu artysty w Polsce był koncert w warszawskim Powiększeniu. W poniedziałkowy wieczór klarnecista pojawił się na scenie w towarzystwie Wacława Zimpla, Marcina Maseckiego i Huberta Zemlera. Jak powiedział mi jeden z uczestników tego przedsięwzięcia, próba trwała tylko chwilę. Muzycy zobaczyli, że jest między nimi porozumienie i śmiało mogą pozwolić prowadzić się improwizacji. Tak też się stało.
Na scenie stało więc czterech, równorzędnie ważnych improwizatorów. Momentami, w trakcie pierwszej, kilkudziesięcio-minutowej części, panowie dzielili się na dwa duety - klarnetowy i rytmiczny. Zespół, w specyficzny sposób, prowadził Marcin Masecki, który za, bodaj trzema, elektrycznymi klawiaturami wynajdywał i rzucał na scenę „dźwięki odrzucone” - z pozoru zbyt proste dla tak gwiazdorskiego składu, zbyt brzydkie, zbyt disco... Dźwięki te wprowadzał z pełną świadomością i dezynwolturą. Przypominał w tym Larsa von Triera w jego „Five Obstructions”. Towarzyszył mu z w tym Huber Zemler. Do klarnecistów należało zaś zbudowanie na tej kanwie muzyki. Gdy tylko jednak między Ziporynem i Zimplem pojawiała się harmonia, lub co gorsza, udało jej się trwać, Masecki rzucał im pod nogi kolejne kłody do zadań specjalnych. Jasne było jednak, że oni właśnie na to czekali.
Cały koncert był swoistym ćwiczeniem w gotowości na to, co niespodziewane. Miało to swoje zalety i wady. Radość wielką przynosiła obserwacja, a po części i uczestnictwo, w procesie rodzenia się wspólnej muzyki z ze zrębów tonów, rytmów i barw. Znamienny był moment, w którym po tym gdy prostą melodię graną przez Masceckiego obudowali klarnetami Ziporyn i Zimpel, wydawało się że zespół utknął w miejscu - jednak gdy dołączył do nich Zemler, na kilku, charakterystycznie brzmiących, choć też jakby z muzycznego demobilu wziętych blaszkach - z dźwięków powstała muzyka.
Wadą dla niektórych mogła być „niepoważna” formuła tego koncertu. Przez ponad godzinę nikt nie zagrał popisowego solo, amerykański gość nie dał nikomu szkoły a po oklaskach nikt nie wniósł na scenę kosza z kwiatami. Jednocześnie była to jednak rzadka okazja zobaczenia Evana Ziporyna w sytuacji klubowej - a mówimy przecież o gwieździe muzyki współczesnej, o autorze opery i kompozytorze niezliczonych ilości utworów pisanych na zamówienie największych wirtuozów.
I choć Ziporyn nie wyszedł przed zespół i nie zagrał swojego „the best of...” i tak, obserwując go, można się było wiele nauczyć - choćby tego z jaką łatwością upraszcza on struktury by jeszcze wyraźniej i głośniej wykorzystać szanse jaką ta ze sobą niesie. Często gdy Zimpel improwizował dany, często transowy motyw, Amerykanin wyławiał z niego tylko 3-4 dźwięki by z ich pomocą odpowiedzieć naszemu klarneciście i potem budować nowe rozdziały tej spontanicznej opowieści.
Polacy pokazali zaś, nie po raz pierwszy z resztą, że są znakomitymi muzykami - nie tylko jak na warunki naszych podwórek, czy częściej: naszych piwnic. Są gotowi by pracować z największymi. Fajnie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że - z Ziporynem czy bez - wytwarzać się będzie między nimi - i nie mam tu na myśli tylko trójki ZiMaZe - więcej zespołów, które będą w stanie rozwijać się, budować razem swój świat i wytrwać ze sobą przez choćby połowę tego czasu, co założone przez Ziporyna Bang On A Can All Stars.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.