Peter Brötzmann / Steve Noble w Pardon To Tu - koncert, który każdy powinien usłyszeć
Peter Brotzmann ma oprócz niezliczonej ilości zasług dla muzyki i sztuk w ogóle, wielu wspaniałych talentów także i ten, który odbiera piszącemu relację z jego koncertów wszystkie niemal narzędzia pracy. Bo tak prawdę powiedziawszy, kiedy gra swoją muzykę, w takim składzie, w jakim lubi i chce ją grać, to nie bardzo wiadomo co o niej pisać. A może wiadomo tylko ja nie wiem. To całkiem prawdopodobne.
Moja muzyczna znajomość z panem Brotzmannem jest szorstka, najczęściej oparta nie tyle na ciepłej sympatii co na monumentalnym szacunku, respekcie i podziwie dla konsekwencji jego działań artystycznych. W bardziej ludzkie rejony interpersonalne to może nas nigdy nie zaprowadzić, ale…
Patrząc na niego, przyglądając się jego uśmiechowi sędziwego mędrca chyba jakoś coraz bliżej mi, aby spoglądać na niego jak na rodzaj nauczyciela, który nie musi wiele robić i wystarczy, że jest, od czasu do czasu się odezwie i poukłada na nowo sprawy, które w ferworze mają skłonność się gmatwać.
Z tej perspektywy patrząc nie bardzo wiem co robić, bo też i szansa na popadnięcie w przykry banał pisarski jest stuprocentowa.
Najbardziej chciałbym napisać, że to był koncert olśniewający. Ale czym olśniewający. Nie tym przecież, że momentami jego liryka bardzo chwytała za serce. Jest ona w jego muzyce cały czas, ale nigdy nie jest wyrażana wprost. Że był tam płacz, gospel, blues i free jazz. Nigdy nie było tak, żeby tych elementów brakowało. Krzyku i bardzo stanowczego stawiania spraw także. Że jego improwizacje są porywającymi historiami opowiadanymi przez człowieka, który wie co mówi, a nie mówi to co wie. No proszę przecież to właśnie jest i banalne i uproszczone jak tylko się da.
Tak pomyślałem, że może lepszym kluczem byłoby napisać coś podpierając się Stevem Noblem, którego przecież nie mamy okazji gościć w Polsce za często. Może nawet był to pierwszy raz kiedy u nas zagrał. Dla mnie na pewno był to pierwszy kontakt z jego grą na żywo. Ale i tu jakby rzecz oczywista, bo jak się wspomni, że przez lata studiował pod okiem mistrza Elkana Ogunde, regularnie współpracuje z The Bow Gamelan Ensemble z jednej strony, a z drugiej grywał z post-punkową formacją Rip, Rig And Panic to jasnym staje się skąd w jego grze ten afrykański żar, ta intensywność, siła i rytmiczna finezja.
Z Peterem Brotzmannem, Steve Noble gra od bardzo niedawna, od 2012 roku o ile pamiętam. Wówczas ukazała się płyta w trio, „The Worse, The Better”, na której duetowi towarzyszył jeszcze kontrabasista John Edwards potem jeszcze był duet „I Am Here Where Are You”. Tak więc znajomość świeża podparta koncertami. Tak na marginesie koncert w Pardon To Tu był częścią europejskiego touru obydwu panów. Prosto z Warszawy polecieli do legendarnego paryskiego Les Instant Chavires.
No co napisać, że to duet znakomity, intuicyjny, monolityczny? Chyba nie ma duetu, w którym muzyka pana Brotzmanna nie miałaby charakteru monolitu.
Co więc napisać, skoro i Steve Noble nie pomógł? Chyba tylko tyle, że to piękny koncert. Taki, którego trzeba choć raz w życiu doświadczyć i nie wdawać się w wyliczanki kto na czym grał ilu użył instrumentówczy było tam torogato, saksofon tenorowy, klarnet metalowy, albo czy muzyczny partner dotrzymywał mu kroku.
Wyobrażam sobie, że można nie kochać muzyki Petera Brotzmanna, ale nie wiem jak może ona pozostawiać kogokolwiek obojętnym.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.