Man/Machine: Gamut Inc. oraz Zwerm na otwarcie 6. Edycji Dni Muzyki Nowej

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Dni Muzyki Nowej są festiwalem, który potrafi wprowadzić w konfuzję niejednego odbiorcę. Stała wydaje się być tylko jego jego ogólna koncepcja, zakładająca oddanie przestrzeni scenicznej twórcom eksperymentującym z materią muzyki czy też dźwięku. W kilkuletniej historii wydarzenia prezentowali się wykonawcy już bliscy contemporary classical, tudzież różnego rodzaju współczesnej muzyki z trudnością mieszczącej się w ramach jakichkolwiek kategoryzacji. Przedstawiali świeże idee, nietypowe podejście do instrumentarium, i często – choć nie zawsze - korzystali z dobrodziejstwa nowoczesnych technologii. W tym roku środek ciężkości przesunął się właśnie w stronę problematyki relacji muzyków i maszyn, których współzależność stała się kanwą 6.edycji festiwalu.

Współczesne czasy najwyraźniej potrzebują artystów o charakterze ludzi renesansu. Twórcy parający się muzyką muszą być już nie tylko instrumentalistami, ale i konstruktorami, ba - inżynierami nawet. Tak jest w przypadku berlińskiego duetu Gamut Inc. w osobach Macieja Śledzieckiego i Marion Wörle, którym przypadło w udziale Dni Muzyki Nowej otworzyć. To, co duet prezentuje, jest bowiem awangardowym zjawiskiem znajdującym się na przecięciu automatyki i robotyki oraz muzyki elektroakustycznej. Muzyka wydobywana jest przy pomocy samodzielnie przez artystów zbudowanych, zawiłych dźwiękowych machin. Można było więc na przykład podziwiać obudowane stalową konstrukcją banjo którego struny pobudzają elektromagnesy, zmechanizowane dzwonki orkiestrowe, physharminicę, bęben z przytroczonymi doń kondensatorami - a wszystkie  urządzenia były konstruowane i testowane w poszukiwaniu odpowiajadącego ich twórcom tonu przez długie tygodnie. Eugeniusz Rudnik stwierdził kiedyś, że „muzykę jest łatwo komponować: są dźwięki krótkie i długie, niskie i wysokie, grube i cienkie a utwór musi mieć początek, środek, koniec i dobry tytuł”. I choć oczywiście mówił to żartem, to w porównaniu do wkładu pracy w tę inżynierię samo tworzenie muzyki musiało być dla Śledzieckiego i Wörle zgoła fraszką.Swoista „Metal Machine Music” autorstwa Gamut Inc. to zawiesiste suity industrialno-kosmiczne, w których mechaniczne organowe pogłosy mieszają się z dźwiękami uderzeń w stalowe rury (przypomina to trochę wczesne albumy Einstürzende Neubauten), harmonii, dzwonów i elektronicznych plam dźwięku. Całość – zgodnie zresztą z konceptem duetu - mogłaby robić za ścieżkę dźwiękową do klasyki science fiction. Niepokojąca muzyka nieskończonych, zimnych sfer kosmicznych z perspektywy widza wydobywała się przy minimalnym udziale samych wykonawców, niemniej cały robotyczny spektakl muzyczny był przez nich skrupulatnie kontrolowany i bardzo przemyślany, a koncepcję bieżącej edycji Dni Muzyki Nowej oddał w pełni.

Występ grupy Zwerm to już trochę inna historia. Belgijsko-holenderski kwartet gitarowy swój pierwszy koncert oparł na konceptualnym albumie „Underwater Princess Waltz” w całości złożonym z  „kompozycji jednokartkowych” to jest takich, które zapisane są na jednej tylko stronie. Pomysł, który intrygujący był od samego początku, z każdym kolejnym utworem okazywał się coraz ciekawszy i bardziej złożony. Zapisy granych kompozycji wyświetlane były na wielkim ekranie za sceną, i o ile przy pierwszych utworach były to jeszcze klasyczne pięciolinie, kolejne zapisane były już za pomocą schematów, prozy i grafik, a koncert – nie umnejszając technicznej sprawności czwórki muzyków - okazał się być odświeżającą, lekką w formie rozrywką. Utwory takie jak Underwater Princess Waltz i Her Waltzing With Her Alvina Currana były jeszcze ładnymi melodiami, później natomiast rozpoczęły się eksperymenty na całego: od kompozycji oryginalnie napisanej na fortepian na cztery ręce - tween (k-tood #2) Larry’ego Polansky’ego („uznaliśmy, że zagranie tego na gitarach będzie dużo ciekawsze”) poprzez przetranskrybowaną na język muzyczny zagadkę matematyczną The Red And White Cows Daniela Goode’a  aż do minutowych improwizacji (czas mierzony był za pomocą stopera widocznego na ekranie) do dziecięcego rysunku syna współpracownika Freda Fritha – Nicka Didkovsky’ego. Polskim akcentem koncertu była natomiast premierowa kompozycja Rafała Rytelskiego zapisana w... qr kodzie. Pomysły te, choć bardzo często nosiły znamiona nieskrępowanej muzycznej zabawy, złożyły się na przyjemny dla oka i ucha, poprawiający humor występ. Na pytanie, na ile występ Zwerm był zabawą, a na ile należało potraktować go serio, odpowiem słowami jednego z członków kwartetu – Bruno Nelissena: „It’s serious, but we also have a lot of fun doing it. It’s serious fun!”