Krakowska Jesień Jazzowa 2015: mistrzowie improwizacji Joelle Leandre / Evan Parker / Agusti Fernandez / Zlatko Kaucic

Autor: 
Bartosz Adamczak

Na alchemicznej scenie drugi dzień z rzędu stanęli Evan Parker, Augusti Fernandez, Zlatko Kaucic. Dołączyła do nich Joelle Leandre, artystka właściwie zespolona ze swoim instrumentem, która zachwyciła publiczność poprzedniej edycji krakowskiego festiwalu nieograniczoną ekpresją i wyobraźnią grając koncert solowy.

Obecność Joelle na scenie jest absolutnie elektryzująca. Z pozoru spokojna pani o poczciwym wyglądzie, kiedy chwyta za kontrabasowy smyczek, staje się kimś na wzór mistycznej kapłanki. A może czarownicy? Joelle wykorzystuje w pełni dynamiczny potencjał swojego instrumentu, często w ramach jednej frazy łączać szept i krzyk. Jej technika arco jest niebywała, potrafi równolegle prowadzić dwie pozornie przeciwstawne muzyczne narracje, zderzać ze sobą delikatne pociągniecia smyczka z potężnymi szarpnięciami za struny, dowolnie operują brzmieniem, przeplatając klasyczne tony z surową, naturalistyczną ekspresją.

Pierwszy set to dwa duety, kontrabas pojawia się w obu. Najpierw Joelle towarzyszy Zlatko Kaucic, potem Evan Parker. W obu przypadkach wyraźne jest, że muzycy błyskawicznie łapią kontakt. W pierwszym duecie króluje rozpedzony, pulsujący rytm perkusji Zlatko, w drugim spokojny, wyważony sakfoson Parkera. A to tylko zapowiedź tego co się stanie po krótkiej przerwie.

Set drugi rozpoczyna solo schowanego pod pokrywą fortepianu Augustiego Fernandeza, który za pomocą dwóch drewnianych bloczków tworzy tajemniczy dźwiękowy obraz - szarpane, drapane struny zawodzą, drżą i dudnią wewnątrz fortepianu – niczym wiatr i pioruny i fale podczas burzy na morzu. Po ucichnięciu fal, Augusti prostuje się, okrąża fortepian i zasiada za klawiaturą, dołączają do niego pozostali bohaterowie wieczoru.

Kwartet rzuca się w muzyczny wir bez wachania. Każdy z muzyków gra całym sobą i takiego siebie jakim go dobrze znamy, Augusti skacze palcami po całej klawiaturze, Evan powoli buduje zapętlone frazy, Zlatko płynnie i z gracje rozdaje rytmiczne impulsy a Joelle pełnymi swady ruchami smyczka rozśpiewuje struny kontrabasu. Ale to gdzieś na styku, pomiędzy dzieją się rzeczy cudowne, powstają energetyczne i dramatyczne napięcia. Rozbudowana improwizacja przejdzie przez kilka kulminacji, kilkakrotnie muzycy zburzą porządek i zaczną budować od nowa, ale nigdy nie zerwą wzajemnej komunikacji.

 

W pewnym momencie, do kotłujących już się dźwięków instumentów dołączają krzyki Joelle. Ma miejsce pewne katharsis, szamańskie oczyszczenie. Pozostałe instrumenty nagle milkną, pozostaje surowy śpiew i delikatne arco. Ale to tylko początek kolejnej muzycznej podróży. Napięcie narasta, aż nawałnicą dźwięków zapełnią scenę Augusti i Zlatko. Kiedy skończą urywając nagle szaleńczą gonitwę zapada chwila ciszy a potem rozbrzmiewa i na scenie i na widowni serdeczny śmiech. Muzycy na szczęście, po krótkiej dyskusji decydują się zagrać jeszcze „a little ballad”.

To był zaiste wyjątkowy koncert. To może zakrawać na jazzowe bluźnierstwo, ale w mojej opini intensywność muzyki zagranej przez Evana, Augusti, Joelle i Zlatko to była intensywność na miarę kwartetu Coltrane’a. Choć poszczególni muzycy grają zupełnie inaczej niż ci znani nam z kultowych właściwie nagrań z lat 60tych. Ale intensywnośc, żarliwość przekazu była ta sama.

W poprzednim artykule dotyczącym cyklu Mistrzowie Improwizacji pisałem o tym, że improwizacja jest ulotna. Ulotna jest natura sztuki. Ulotna jest też kwestia jakości. Nie da się się słowami uchwycić, policzyć, dowieść co konkretnie sprawia, że jakaś improwizacja ma wartość. Ale też i są sytuacje kiedy ta wartość jest bezsprzeczna. I tak właśnie było podczas koncertu kwartetu Parker – Fernandez – Leandre – Kaucic.