Jazzfestival Saalfelden 2012: Trochę bluesa nie zaszkodzi Aki Takase New Blues Band

Nie wiem sam jaki zespół mógłby wystąpić po Abramsowskim Experimental Band. Każdy mógłby wydać się błahy. Jaki natomiast band zaprosić na finał dnia, w którym legendarni Amerykanie przyjeżdżają objawić „prawdę” to już zupełnie nie wiem. Organizatorzy tegorocznej edycji Jazzfestival Saalfelden zdecydowali się aby finał należał do Aki Takase i jej New Blues Band. Pomysł to z jednej strony śmiały, z drugiej jednak po doświadczeniu oczyszczającej mocy muzyki chicagowskich wizjonerów, nie jest całkiem od rzeczy wprawić ludzi w dobry humor.
I jak się okazało pomysł był trafiony. New Blues Band to formacja nie nowa. Wirtuoz klarnetu Rudi Mahall, młody puzonista Nils Wogram, weteran niemieckiego freeimprovised, perkusista Paul Lovens, a na banjo prawdziwy „freak” Eugene Chadbourne, no i oczywiście Aki Takase występują ze sobą od dawna. Nagrali razem płyty poświęcone muzyce Fatsa Wallera i W.C. Handy’ego, na których to stare bluesy potraktowali jako pretekst do freejazzowych exploracji.
Ich muzyka, ma w sobie luz, ale nie nonszalancję, emanuje z niej doskonała znajomość istoty bluesa, ale również ogromny dystans do niej. Kompozycje są krótkie, zwarte i bardzo brawurowo wykonane i sprawiają, że na twarzach słuchaczy nieustannie pojawia się wielki promienisty uśmiech. Tak, choć muzyka to ta gałąź sztuki, której nie bardzo dziś daje się przydawać znaczeń w rozumieniu semantyki, ani też relacje pomiędzy dźwiękami same w sobie nie dają się opisać ani jako smutne, ani wesołe ani tym bardziej dowcipne, to jednak w rękach zespołu Aki Takse właśnie dowcip wydaje się bardzo ważnym konstrukcyjnie i bardzo łatwym do zidentyfikowania elementem.
Muzycy w doskonały sposób potrafią odwołać się do wyobrażeń słuchacza i trochę nimi manipulować. Zestawiają klasyczne bluesowe frazy z charakterystyczną, czasem ewidentnie dixielandową rytmiką i harmonią z freejazzowymi improwizacjami. Z rozkoszą i lubością mrużą oko do siebie i do muzyki, którą grają. Jedynie słuchacz potraktowany jest poważnie, nawet wtedy gdy na zasadzie silnego kontrastu tradycyjne puzonowe growle zestawiają z wariującymi frazami klarnetu basowego albo liryczne i rzewne tematy z mocno dysonansowymi akordami stawianymi przez pianistkę.
Wszyscy się dobrze bawią i nikt nie pajacuje, a że na scenie mamy wyśmienitych instrumentalistów, to i całość ani przez chwilkę się nie nudzi ani się nie rozłazi. A we wszystkim jest blues, czasami nawet „St. Louis Blues”. Prawdziwie pyszna zabawa!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.