Jacek Mazurkiewicz 3FoNIA i Sidsel Endresen & Jan Bang – Dni Muzyki Nowej w gdańskim Żaku
Sobota. Kolejny wieczór i dalszy ciąg eksploracji rozmaitych brzmień i koncepcji muzycznych w ramach gdańskich Dni Muzyki Nowej. Tradycją festiwalu są zaskoczenia, ale zawsze jest on przy tym zamkniętą całością, i stara się ukazać pełnię zjawiska, które danego roku mu artystycznie przyświeca. W przypadku bieżącej edycji wydarzenia centrum zainteresowania zajmuje wokalistyka – dlatego też, dzień po znakomitej Charlotte Hug mogliśmy podziwiać inną wyjątkową damę - Sidsel Endresen. Przedtem jednak gdańskiej publiczności zaprezentował się Jacek Mazurkiewicz z solowym projektem 3fonia.
Jacek Mazurkiewicz powinien być postacią dobrze znaną trójmiejskiej publiczności – wszak spędził tutaj kilka owocnych twórczo lat. Muzyk zdecydowanie najbardziej znany jest z improwizowanych projektów jazzowych, jednak w momencie, gdy gra jako 3fonia granice międzygatunkowe przestają dla niego istnieć. Staje się przy tym samonapędzającym się wehikułem, który stara się tym silniej ogarnąć słuchaczy swoją muzyką im dłużej stoi na scenie. A stoi sam, do dyspozycji mając jedynie kontrabas oraz szereg elektronicznych modulatorów i przetworników. I nawet, jeśli stanowią one wsparcie, bez którego być może nie powstałaby muzyka tak wielobrzmiąca i pełna, gra solo zawsze jest trudnym artystycznie wyzwaniem. Dość długo musiał czekać ten, który tego wieczoru pragnął usłyszeć naturalny ton kontrabasu. Jacek Mazurkiewicz od poczatku występu w pełni oddał się elektroakustycznym poszukiwaniom. Ścieżek, którymi mógł podążyć było wiele, jako że (być może w Gabinecie Masażu Ucha Wewnętrznego) artysta zbadał swój instrument wnikliwie, odkrywając dla siebie liczne sposoby na wydobycie zeń różnorakich tonów. Koncert zaczął się ostrożnie – z wolna przykładając do podstawku wprawione w drgania kamertony, Jacek Mazurkiewicz jął modulować kolejne powstałe w rezultacie drgań strun jednostajne dźwięki. To pełne skupienia studium trwało przez dłuższą chwilę, jednak muzyka ruszyła naprzód – przechodząc od fragmentów skoncentrowanych na elektronicznych eksperymentach z brzmieniem do utworu skonstruowanego z kolejnych nakładanych na siebie ścieżek, który rozpoczynając się chwytliwym jazzowym motywem ruszył w stronę coraz głośniejszych i bardziej zgrzytliwych tonów, by znaleźć swój finał w zgiełkliwej pętli rozrzężonych sprzężeń. Mimo pojawiających się gdzieniegdzie dłużyzn, koncert Mazurkiewicza trzeba uznać za bardzo udany punkt festiwalu. Jego przygoda z nowoczesną improwizacją zdołała rozwinąć się w zindywidualizowaną, zgoła ciekawą formułę i kontrabasiście można na tej drodze życzyć jak największych sukcesów.
Po występie Sidsel Endresen w duecie z Janem Bangiem można było spodziewać się wiele dobrego, zaś kontekst znakomitego występu Charlotte Hug jeszcze te oczekiwania pogłębił. Jednak choć ekscentryczna szwajcarka i jej nie mniej fascynująca koleżanka z Norwegii posługują się podobnymi środkami wyrazu, oba koncerty stanowiły dwa przeciwstawne bieguny tego samego zjawiska. W przeciwieństwie do swych ognistych poprzedników Sidsel Enresen wspólnie z Janem Bangiem stworzyli przytulną, ciepłą atmosferę. Oświetleni silnym, jednolicie niebieskim światłem muzycy zamienili Salę Suwnicową w intymną przestrzeń, w której improwizowane wokalizy Endresen stały się treścią koncertu i budulcem jego muzycznej płaszczyzny. Stojący za stołem mikserskim Jan Bang wyłapywał poszczególne strzępki słów i nieartykułowane dźwięki śpiewane przez Sidsel po czym miksując je na żywo, tworzył muzyczny podkład pod nieprzerwanie trwającą, abstrakcyjną narrację wokalistki. W rezultacie im dłużej Sidsel śpiewała, tym więcej możliwości manewru otrzymywał jej partner. W ten sposób artyści inspirowali się wzajemnie, a ich radość z tworzenia była wyraźnie widoczna: specjalista od elektroniki żywiołowo tańczył zgodnie z niesłyszalnym rytmem kreowanej muzyki, twarz wokalistki jaśniała zaś przez cały występ. Możliwości narzędzi, którymi dysponował producent pozwalały mu przy tym stworzyć muzykę z każdego najmniejszego odgłosu – w przypadku dwóch utworów posłużył się w tym celu plastikowym kubkiem i butelką wody, z dźwięków których wyrosły pełnoprawne, improwizowane kompozycje. Zmaterializowany w ten sposób, jakby z niczego wyrosły wewnętrzny świat Sidsel Endresen i Jana Banga, który ujrzał światło dzienne był przestrzenią pełną czaru, i tchnął autentyzmem o bardzo silnej mocy. Tak odważne i kunsztowne zarazem użycie technik wokalnych i muzyki elektronicznej to uczta w najlepszym wydaniu. Kolejne odkryte dla gdańskiej publiczności norweskie perły zakończyły sobotni wieczór i przygotowały publiczność na finał Dni Muzyki Nowej. A podczas finału także się działo...
Sidsel Enresen, skoncentrowana na snuciu swej przedziwnej pieśni
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.