Improwizacji szał. „3 Nights with Michael Zerang Pt.1” w Pardon, To Tu.

Autor: 
Beata Wach

W Polsce zachmurzenie małe i umiarkowane, temperatura od 17 do 22 stopni. Nie wszędzie, na szczęście. W Pardon, To Tu wczorajszego wieczora było parno, lepko od wilgoci, a powietrze stało od nadmiaru gorąca. I to nie z powodu szczelnie zamkniętego pomieszczenia, ale muzyki, która obłapiała nas swoją mocą i wprowadzała w świat niespokojnej wyobraźni Michaela Zeranga, dobrze znanego w Polsce perkusisty, wielkiego muzycznego improwizatora. To  pierwszy jego wieczór z „3 Nights with Michael Zerang” w Pardon, To Tu.

Pierwszy, ale zarazem składający się jakby z trzech koncertów naraz. Było aż tak różnorodnie. Zmieniały się klimaty, zmieniały się składy muzyków, niezmienny pozostawał tylko Michael Zerang, który stojąc czy też siedząc zza perkusyjnymi instrumentami niczym jak demiurg stwarzał muzyczne przestrzenie i zmieniał je, jak w dziecięcym kalejdoskopie.

Odsłona pierwsza: Wacław Zimpel – Michael Zerang. Dwóch muzyków, którzy kolejny raz  spotkali się, aby przenieść nas w rejony odległe, orientalne wręcz, tchnące mistyką. Wibrujące dźwięki klarnetu Zimpla tak idealnie splatające się z wystukiwanym przez Zeranga hipnotyzującym rytmem uniosły nas w zaświaty. Na jeden moment, na krótką chwilę nie byliśmy tu i teraz, ale w sensualnym świecie ducha, czy jak kto woli, myśli. Przenikliwe popiskiwanie klarnetu przenikające się z wybijającym rytmem ten stan swoistej nieważkości podtrzymywały. Z czasem rytm tracił tempo, brzmienie klarnetu wyciszało się Bezpiecznie przywracano nas rzeczywistości.

Odsłona druga: Mikołaj Trzaska – Michael Zerang. To już nie metafizyka, to mocne osadzenie na ziemi. Można rzec z hukiem. Ze zmysłowych Zerang przeszedł w energetyczne brzmienia. Powoli, ale zdecydowanie odsłaniał tajemnice swojej perkusji. Rytm był zmienny, ogłuszający, mocny. Nie znosił sprzeciwu. Mikołaj Trzaska nie miał wyboru. A może siły? Jego frazy na saksofonie wygrywane były równie silnie, ekstatycznie. Dźwięk rozsadzał głowy, wypełniał przestrzeń po brzegi. Już nie medytowaliśmy, ale nagle zostaliśmy wprowadzeni w energetyczny trans. Byliśmy jak pod wpływem środka pobudzającego, który mimo braku snu nie pozwala zamknąć oczu i każe wciąż chłonąć otaczającą rzeczywistość. I kolejny raz, jak sprawny jogin, Zerang wyprowadził nas z tej energetycznej asany. Zwolnił tempo uderzeń, dźwięki saksofonu ze spazmatycznych przeszły w łagodne. Cało dotarliśmy do celu.

Odsłona trzecia: Dominik Strycharski, Mikołaj Trzaska, Wacław Zimpel – Michael Zerang. Jak przystało na wyrafinowanego reżysera, Zerang w trzecim akcie, oprócz dwójki już występujących muzyków dla podniesienia temperatury, wprowadził trzeciego – Dominika Strycharskiego, znakomitego flecistę, improwizatora. Na scenie się zagotowało. I nie wiem czy było to zamierzone czy raczej coś się spod kontroli Zeranga wymknęło, ale zamiar „wielkiej improwizacji” chyba nie powiódł się do końca. Czuło się siłę i rolę przewodnią perkusji Zeranga, której frazy rozwijali Strycharski, Trzaska i Zimpel tak, jak im kazała wyobraźnia. Najmniej ekspansywną postacią był Trzaska, który większość setu, jakby był w defensywie i czekał na wciąż nienadchodzący dla jego saksofonu właściwy moment. Dominik Strycharski niezwykle dynamiczny, napięty jak struna, chodzący po scenie jak po bokserskim ringu, czekający tylko na możliwość fletowego ciosu i Wacław Zimpel, chyba najbardziej spójny z Zerangiem, wyciszony i skupiony. Mieszanka wybuchowa, która jednak eksplozji nie dała. Poszczególne składniki czasami łączyć się ze sobą nie chciały, ocierały się tylko i brnęły w ślepą uliczkę. Czasami jedne wchodziły w paradę innym. Ale były też momenty piękne i spójne, które w tej przypadkowości nieoczekiwanie nas zaskakiwały (Strycharski, Zimpel). Jednym słowem niezła lekcja improwizacji.

To dopiero początek spotkań z Michaelem Zerangiem w Pardon, To Tu. Było nieźle. Przed nami kolejne dwa i już z niecierpliwości przestępujemy z nogi na nogę, co nam przyniosą. Zapowiedź specjalnych gości rozpala wyobraźnię. Wiedząc kto, jesteśmy przekonani, że wczorajszy wieczór, to tylko przedbiegi do tego, co przed nami.

PS. Osobiście dziękuję Michaelowi Zerangowi i Wacławowi Zimplowi za możliwość przeniesienia na krótką jeszcze chwilę w orientalne rejony. Wciąż miałam wrażenie, że stamtąd nie wróciłam...