John Medeski - jedno jest pewne, jazz wywodzi się z Nowego Orleanu
John Medeski - pianista, mistrz organów Hammonda i wszelkich innych klawiatur elektrycznych, Znamy go dokskonale nie tlyko w formacji Medeski, Martin & Woodczy wspólneog grania z Johnem Scofieldem, ale także z płyt wydawanych w Tzadiku Johna Zorna oraz z licznych koncertoeych odwiedzin w Polsce. Tym razem udało nam się porozmawiać z nim podczas zeszłorocznej edycji Warsaw Summer Jazz Days, na którą przywiózł nowy znakomity zepsół Mad Skillet.
AZ: To nie jest Pańska pierwsza wizyta na festiwalu Warsaw Summer Jazz days
John Medeski: Tak, rzeczywiście, byłem tu już kilka razy, występowałem na festiwalu zarówno z moim trio – Medeski, Martin & Wood, jak i z Johnem Scofieldem. Za każdym razem czułem się świetnie w Warszawie.
AZ: A z jakim projektem przyjechał Pan tym razem?
JM: Mad Skillet - to zupełna nowość, nie wydaliśmy jeszcze nawet płyty. Szczerze mówiąc, nie było nawet pewne, czy damy radę przygotować program na ten koncert, ale organizatorom festiwalu bardzo zależało. Zrobiliśmy więc wszystko by się udało. Tym razem zaprosiłem do współpracy wybitnych nowoorleańskich muzyków - suzafonistę - Kirka Josepha oraz perkusistę - Terence'a Higginsa. Na co dzień grają oni w zespole Dirty Dozen Brass Band. Poznaliśmy się w 1999 roku, kiedy byłem producentem płyty tego składu. Od lat rozmawialiśmy o tym, by coś wspólnie stworzyć, ale nigdy nie było okazji. Ostatnio współpracowałem z gitarzystą Willem Bernardem. Któregoś razu występowaliśmy na jednym z nowoorleańskich festiwali. Grali tam również Dirty Dozen Brass Band. Tak powstał zaczyn do zrobienia czegoś wspólnego. Późną jesienią, na początku zimy planujemy wydanie płyty.
AZ: Dirty Dozen Brass Band to zespół silnie osadzony w tradycji muzyki nowoorleańskiej, czyżby wasz projekt był powrotem do korzeni jazzu?
JM: Czy ja wiem... Jedno jest pewne jazz wywodzi się z Nowego Orleanu [śmiech]. Poważnie mówiąc, Nowy orlean to wspaniałe miejsce dla muzyki i to praktycznie każdego gatunku. Nieważne czy to jazz, funk czy soul, w tamtym miejscu muzyka brzmi inaczej, nie da się tego opisać słowami. Dlatego też właśnie tam nagrywamy naszą płytę.
AZ: W tym zespole gra Pan na fortepianie czy syntezatorach?
JM: Dziś będę grać na organach hammonda i fortepianie jednak na nagraniu będzie więcej instrumentów. Wiesz, podczas festiwalowej sytuacji grasz na tym, co jest. W Warszawie mamy do dyspozycji tylko organy hammonda i fortepian.
AZ: A ile instrumentów ma Pan do dyspozycji w domu?
JM: Bardzo dużo, praktycznie cały dom wypełniony jest klawiszami!
AZ: A dokładnie?
JM: Może 40, ale bliżej 50-ciu egzemplarzy, jednak mam też kilka duplikatów.
AZ: Czyli to już kolekcjonerstwo?
JM: Kiedyś tak, dziś już bym tak o sobie nie powiedział. Bywa tak, że przeglądam oferty, jednak teraz moją uwagę skupiają tylko wyjątkowe instrumenty. Myślę, że powiększanie tej kolekcji byłoby niezdrowe, szczególnie, że z większości syntezatorów praktycznie nie korzystam.
AZ: Kataloguje je Pan według marki czy brzmienia?
JM: Dla mnie ważne jest tylko brzmienie. Jeżeli jakiś syntezator ma ciekawy, inspirujący dźwięk, który będę chciał wykorzystać w swojej muzyce, to go kupuję. Jednak nie jestem typem “syntezatorowego freaka”, który musi mieć wszystko. Zgromadziłem tyle instrumentów w naturalny sposób. Po prostu - szukałem coraz to nowych brzmień, które pasowałyby do wizji muzyki, którą miałem aktualnie w głowie. Jednak nigdy nie podążałem za nowinkami technicznymi, jak to robią dziwacy, którzy wymieniają z pamięci identyfikatory poszczególnych modeli.
AZ: A ile z tych zgromadzonych przez Pana, jak ustaliliśmy już brzmień, a nie modeli, trąci myszką, wyszło z mody. Jak wiadomo nie wszystkie syntezatory z lat 80. tych brzmią dziś świeżo...
JM: Szczerze mówiąc syntezatory z lat 80 tych przeżywają dzisiaj swój renesans. Co ciekawe, niektórzy próbują odtworzyć brzmienia z tamtych lat. Są setki ludzi, którzy budują instrumenty w taki sposób, jak robiono to w latach 70 czy 80 tych. Wielu twierdzi, że wszystko, co zostało stworzone później, cała ta cyfrowa technologia, brzmi, łagodnie mówiąc... bardzo słabo. Dlatego od około 5 lat wszyscy patrzą wstecz i wracają do dawnych instrumentów, dawnych technik produkcji. Jest coś żywego w tamtych brzmieniach, są one zdecydowanie lepsze niż te dzisiejsze. Ale tak naprawdę wszystko zależy od tego jak się ich używa, od kreatywności. Właśnie to jest dla mnie najważniejsze w muzyce – bycie nieustannie kreatywnym.
AZ: Jak zaczęła się Pańska przygoda z syntezatorami? Na samym początku był chyba klasyczny fortepian?
JM: Kiedy dorastałem cały ten bum na nowe, syntezatorowe brzmienia właśnie się rodził. Byłem zatem otoczony tego typu estetyką. Owszem, zaczynałem od fortepianu, ale chyba już jak miałem 17 lat zetknąłem się po raz pierwszy z organami hammonda i do tej pory jestem zakochany w tym brzmieniu. Minęły jakieś 34 lata! Szmat czasu! To niesamowite jakie możliwości daje ten instrument - to jak posiadanie całej orkiestry. Do tej pory ciągle odkrywam jego nowe brzmieniowe jakości.
AZ: Ale to o fortepianie przyjęło się mówić, że może brzmieć jak orkiestra.
JM: Jeżeli się nad tym głębiej zastanowić, to wcale nie jest to prawda. Fortepian to przecież instrument perkusyjny. Na nim nie jesteś w stanie przytrzymać pojedynczego dźwięku jak na klarnecie czy skrzypcach. W przypadku organów hammonda nie stanowi to najmniejszego problemu. Z jednej strony żadnego z tych instrumentów nie można porównywać do całej orkiestry, jednak z drugiej, obydwa mają olbrzymią paletę różnych brzmień. Dlatego właśnie organy hammonda i fortepian to moje ulubione instrumenty. Z każdego z nich można wydobyć niezliczoną ilość odcieni barwowych, brzmień. Istnieją tysiące sposobów wydobycia z nich pojedynczego dźwięku. To niesamowite instrumenty i wiele osób poświęciło życie na zgłębianiu ich możliwości.
AZ: W muzyce poważnej z roku na rok coraz większą popularnością cieszą się zespoły, czy muzycy grający na instrumentach historycznych. Ciekawi mnie dlaczego muzycy nie zainteresowali się jeszcze wykorzystaniem tych instrumentów w jazzie.
JM : Ja wykorzystuje! Moja ostatnia solowa płyta, o czym mało kto wie, została nagrana na fortepianie z czasów Chopina, czyli I połowy XIX wieku. To zupełnie inne instrumenty zarówno pod względem brzmieniowym, jak i technicznym. Co ciekawe, nie zakładałem, że zarejestruje na nim materiał. Po nagraniu większości ścieżek na fortepianie współczesnym, podszedł do mnie jeden z pracowników studia i pokazał mi jeden z historycznych instrumentów, który akurat mieli na stanie. Od razu zakochałem się w tym fortepianie. Jego brzmienie było tak zupełnie inne, tak magiczne, że postanowiłem nagrać na nim jeszcze raz cały materiał.
Wracając jednak do tematu jazzowych pianistów. Wydaje mi się że dla nas właśnie współczesne Steinwaye są historycznymi instrumentami. Muzycy poważni wykonują repertuar z czasów, kiedy instrumenty były różne od tych współczesnych. W jazzie nie zaszły takie zmiany. Ta muzyka narodziła się przecież na początku XX wieku. Nikt nie grał nigdy jazzu na klawesynie. Jednak myślę, że tworzenie nowej muzyki jazzowej na dawnych instrumentach to dobry pomysł. Dlatego też zdecydowałem się na użycie fortepianu z XIX wieku. Wydaje mi się że jednym z powodów dla którego muzycy jazzowi tak rzadko sięgają po instrumenty historyczne jest ich dostępność. Tu do głosu dochodzi rzeczywistość. Wyobraża Pan sobie jak pianista miałby podróżować podczas trasy koncertowej z fortepianem historycznym? Abstrahując od tego, zdecydowanie bardziej podoba mi się idea tworzenia nowej muzyki na historycznych instrumentach, aniżeli wykonywanie na nich muzyki Bacha. Oczywiście uwielbiam Bacha granego na klawesynie, jednak niech Pan zobaczy, ile nowych możliwości daje improwizacja na historycznym instrumencie. To dla mnie niesłychanie pociągające. Dzięki temu wpadały mi do głowy muzyczne pomysły, które nigdy nie pojawiłyby się w przypadku gry na współczesnym instrumencie.
AZ: Wielu klasycznych pianistów opowiadało już o różnicach w grze pomiędzy historycznym a współczesnym instrumentem. Ciekawi mnie jak to wygląda w przypadku jazzu czy są jakieś dodatkowe różnice związane przypuśćmy ze wspomnianą improwizacją?
JM: Wydaje mi się, że w tym aspekcie nie różnimy się zbytnio od pianistów klasycznych. Po prostu na historycznych instrumentach zarówno pod względem fizycznym jak i technicznym gra się trudniej. Każdy może usiąść przy współczesnym fortepianie, nacisnąć klawisz i wydobyć ładne brzmienie. Przykładowo, jeżeli na instrumencie historycznym za mocno zaatakujesz dźwięk wydobędzie się z niego tylko zgrzyt. Potrzeba dużo samokontroli i samoświadomości, aby móc wykorzystać jego potencjał. Chopin powiedział kiedyś, że na współczesnych fortepianach gra się zdecydowanie za łatwo. Jak wiemy preferował on starsze instrumenty. Dają one możliwość wydobycia większej liczby niuansów brzmieniowych. Przez to, gdy siadam przy historycznym fortepianie gram zdecydowanie prostszą muzykę. Za to brzmi ona o stokroć lepiej niż na współczesnym instrumencie. Co ciekawe, lepiej na historycznym fortepianie brzmi też muzyka new age. Tak samo jest w przypadku Bacha. Kiedy słucham jego muzyki granej klawesynie, gdzie na wierzch wychodzą te wszystkie przenikające się wybrzmienia to zupełnie inna jakość. Ta muzyka staje się bardziej wytworna. Najlepszym przykładem mogą być inwencje, niesłychane jak niekontrolowane wybrzmienia dysonansów zmieniają tą muzykę! To piękne, uwielbiam wsłuchiwać się w krzyżujące się wybrzmienia dźwięków klawesynu. Jestem wielkim fanem interpretacji muzyki Bacha przez mistrzów takich jak Anthony Newman.
AZ: Ktoś kiedyś powiedział, że Bach brzmi doskonale nawet na zestrojonych kieliszkach...
JM: To prawda! Słyszałem kiedyś muzyka, który grał na kieliszkach wypełnionych wodą. Ta cała magia muzyki Bacha według mnie zawiera się w jego niezwykle nowoczesnym podejściu do harmonii.
AZ: Co sądzi Pan o jazzowych przeróbkach muzyki Bacha, czy Chopina?
JM: Zależy kto ich dokonuje[śmiech]. Niektóre są bardzo dobre, niektóre koszmarne. Jestem fanem Uri Caine'a, jego reinterpretacje Wariacji Goldbergowskich czy muzyki Mahlera są wspaniałe. To wszystko zależy od gustu, to co podoba się mnie, innej osobie może wydawać się kakofonią. Zarówno Bach, Mozart jak i Beethoven – to byli wspaniali improwizatorzy. Myślę, że nie mieli by nic przeciwko takim przeróbkom. A z drugiej strony – kogo to obchodzi? To nie są żadni święci, to byli po prostu znakomici muzycy. Kogo obchodzi to, że im mogłoby się to nie podobać [śmiech]. Jeżeli ktoś słuchając tego typu muzyki czuje się dobrze - to wystarczy. O to w tym wszystkim chodzi. Myślę że to, co niszczy muzykę poważną to właśnie taki typ zamknięcia. Dlatego nie przyciąga do siebie młodych ludzi. Nie ma w niej frajdy. Znam wielu muzyków klasycznych i żaden z nich nie bawi się tak dobrze przy graniu muzyki, jak my w jazzie. Dla nich to praca. Odzierają muzykę z emocji. Zrzeszają się w związki, walczą o swoje prawa i przywileje – mało w tym wszystkim muzyki. Z jednej strony to rozumiem, muzycy muszą z czegoś żyć, jednak ten cały klasyczny świat jest trochę zbyt poważny. Przez to staje się mało dostępny dla ludzi.
AZ: Frajdy? To muzyka zawsze musi dostarczać rozrywki?
JM: Oczywiście że nie, to uogólnienie. Muzyka musi być czasem poważna. Jednak musi też żyć, mieć w sobie ducha nowoczesności. Większość klasycznych instrumentalistów grających w orkiestrach nie ma namiętności do muzyki, jak powiedziałem, dla nich to tylko praca. Przez to często następuje rozdźwięk między wielkimi emocjami zawartymi w tekście, w samym dziele, a całkowitym ich brakiem wśród wykonujących je muzyków. Dlatego publiczność często czuje się odseparowana od muzyki. A powinno być całkowicie odwrotnie! Muzycy powinni grać tak, by zaszczepiać w odbiorcach chęć poszukiwania, pogłębiania swojej wiedzy na temat muzyki. Tak było ze mną, coś mnie tak poruszyło, tak zaciekawiło, nie umiem określić co to było dokładnie, ale dzięki temu zakochałem się w jazzie i zacząłem go zgłębiać.
AZ: Kontynuując temat muzyki klasycznej, wydaje mi się, że żyjemy w na swój sposób ciekawych czasach. Nigdy na przestrzeni wieków nie było takiej sytuacji, żeby większość uwagi skupiona była na muzyce dawnej. Kiedyś ludzie słuchali tylko i wyłącznie twórczości kompozytorów współczesnych sobie, a My, słuchamy głównie muzyki przeszłości. Może to przez anachroniczność współczesnej kultury muzycznej ludzie nie oblegają tak tłumnie budynków filharmonii czy sal koncertowych.
JM: Możliwe, ta sama sytuacja ma też miejsce w przypadku jazzu. W centrum zainteresowania znajduje się historyczny jazz a nie ten, który tworzony jest współcześnie. Wszyscy starają się utrzymać przy życiu tradycyjny, klasyczny jazz, ale to jest jak tworzenie muzeum. Według mnie muzyka powinna być odbiciem czasów, w których jest tworzona. Jednocześnie przez to, że tak wiele osób skoncentrowanych jest na przeszłości, współcześni twórcy starają się za wszelką cenę sprzedać swoją muzykę. Nie wiem czy powinniśmy podążać tą drogą.
Wracając jednak do muzyki klasycznej, to kojarzy się ona z wyższą społecznie klasą. Tak było wieki temu, dziś nie ma takiego rozwarstwienia. Może to też stanowi praprzyczynę tego frekwencyjnego problemu? Nie wiem, bardzo często o tym myślę, jednak trudno znaleźć jednoznaczne odpowiedzi. Wiem natomiast, że to co mnie interesuje, to tworzenie jak najlepszej muzyki. Chcę współpracować z jak najlepszymi artystami i chce mieć siłę na ciągły rozwój. Nie chodzi mi przy tym o to, żebyśmy wszyscy dobrze się bawili ale o to, by każdy, niezależnie od tego po której stronie estrady stoi, poczuł ducha muzyki.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.