Drekoty i Evangelista w Powiększeniu
Środowy wieczór mógłby być jednym z lepszych tegorocznych dni koncertowych w Warszawie, gdyby wszyscy wiedzieli, że muzyczne spotkanie z zespołami Drekoty i Evangelista rozpocznie się z półtoragodzinnym opóźnieniem. Wtedy wszyscy poszliby najpierw na The Light z Jimem Bakerem do Teatru Academia a potem na wieczór z kobiecą ekspresją do Powiększenia. Obie imprezy zaliczyli jednak nieliczni, ale i jedni i drudzy byli chyba w najwyższym stopniu zadowoleni.
Nie ukrywam, że jestem dużym fanem talentu Zochy Chabiery. Nie tylko ma ona świetny, charakterystyczny głos i doskonale odnajduje się na scenie, ale przede wszystkim repertuar, który wybiera jest oryginalny, autorski, pisany własnym charakterem pisma.
Odnotowałem dotąd jej występy solo i w duecie z Ksawerym Wójcińskim. Gdy doszła do mnie wieść o nowym składzie z jej udziałem, udałem się do Powiększenia nie sprawdzając nawet dokładnie dla kogo zespół Drekoty będzie supportem. Drekoty to trio założone przez Olę Rzepkę - perkusistką widzianą ostatnio w towarzystwie Raphaela Rogińskiego raz w kontekście bluesowym a raz żydowskiego surfu - w skadzie z Chabierą i Magdaleną Turłaj - Kawałek Kulki, Muzyka Końca Lata.
Evnagelista.
Jak wspomniałem, przed koncertem nie odrobiłem lekcji z Evangelisty. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Na scenie w towarzystwie wysokiej wytatułowanej, czarnowłosej basistki, niepozornie wyglądającego bruneta, obsługującego kilka konsolet instrumentów klawiszowych oraz długowłosego altowiolisty i perkusisty pojawiła się z gitarą Carla Bozulich - pani o wyglądzie postępowej polonistki, która w finale koncertu przemieniła się na parę chwil w najpiękniejszą kobietę na świecie.
Na początku w trans, oczyszczenie wprowadziła wszystkich przenikliwa ściana dźwięku elektroniki, preparowanych gitar i niemal niesłyszalnych w tym zgiełku pociągnięć altówki. Po chwili ich miejsce zastąpiły ballady, charakterystycze, przewrotne, bluesowe, bardzo amerykańskie: opowieści o czarnym Jezusie, o czarnych kręconych włosach i czarnych, długich rękach (“Black Jesus”); o córce, która zabiła kochanka swojej matki a potem także samą siebie (“Outside of Town”) czy o tym co mógł czuć przed swoją śmiercią niespełniony wokalista Towns van Zandt ("Die Alone").
Na bis, już ładnych parę minut po północy Evangelista zagrała “The Winds of Santa Ana” i wydawać by się mogło, że koncert, a z nimi i europejska trasa zespołu się zakończył. Muzycy wyszli do garderoby, ale ok 40 osób pozostało w sali i cały czas biło brawo. Po chwili muzycy wrócili raz jesze, a Bozulich wpadła w trans. Najpierw siedziała przed sceną z boku, wsłuchując się w grę zespołu. Następnie oparta o kolumnę zaczęła śpiewać. Stanęła na krawędzi sceny a wreszcie weszła w publiczność, pokładając się na niektórych, śpiewając “Baby, that’ the creep”. Chodziłą nieprzejmując się tym, że oplata kablem od mikrofonu zgormadzonych fanów. Czerwone światło padało na jej twarz a ona powtarzała tylko “can you feel it?”
/Więcej zdjęć na stronie www.popupmusic.pl w relacji Piotra Lewandowskiego. /
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.