Rogiński/Chabiera/Szpura/Rzepka - DO STUDIA!!!!

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Tomek Kaczor

Raphael Rogiński powinien mieć policyjny dozór. Minister Kultury powininen nałożyć go na tego gitarzystę, by ten jak najszybciej wszedł do studia i rejestrował, w jak najlepszych warunkach, swoje kolejne muzyczne projekty. Wydawało mi się, że przywykłem do tego, że Rogiński jest dobry. Myślałem, że tego wieczoru, na Chłodnej25, wiele mnie nie zaskoczy. Jednak, jak za każdym razem, Raphael po kilku dźwiękach, brutalnie przypomniał wszystkim zgromadzonym (jak zawsze, w nadkomplecie), że jest bardzo, bardzo, bardzo dobry!

To jednak "na Mewę" przyszła najwyraźniej większość publiczności. "Mewa bluesa!", "Mewa zdejmij kaptur!" dobiegały w kierunku wokalistki przyjazne okrzyki. Ta jednak weszła na scenę dopiero w drugiej części wieczoru.

Raphael Rogiński

Pierwsza była, przez większość czasu, solowym recitalem Rogińskiego, który brudnym, przesterowanym, krwistym brzmieniem wzruszał i malował bluesowa pejzaże przywodzące na myśl filmowe obrazy Jima Jarmusha. Sporadycznie towarzyszył mu delikatnie Paweł Szpura (perkusja).  W ciemnej sali piwnicy przy Chłodnej 25, oświetlonej delikatnie punktowymi reflektorami oraz kilkoma czerwonymi świecami na pianinie, było niezwykle: transowo, spokojnie, magicznie. Po każdym utworze, żałowałem, że nie słucham tej muzyki na płycie i nie mogę nastawić sobie właśnie zakończonej kompozycji raz jeszcze. 

Drugą częśc koncertu, w której do mężczyzn dołączyły damy - Mewa Chabiera (głos) i Ola Rzepka (pianio i perkusjonalia) wypełniły pieśni, głównie z repertuaru Blind Williego Johnsona - tego samego pieśniarza i kaznodziei, którego muzyka była pretekstem do słynnego koncertu "Bluesowa Orgia Nadziei", który odbył się w tym samym miejscu, na początku roku. Johnson chwalił Pana, grając na ulicach teksańskiego Brehnam lat 20tych. Oprócz sesji nagraniowej dla Columbia Records, pozostawił po sobie przepastny zbiór anegdot - o tym jak swoją pierwszą gitarę zrobił sobie sam, z pudełka po cygarach ojca; o tym jak stracił wzrok w wyniku sprzeczki jaka wywiązała się między jego ojcem a macochą, wreszcie o tym jak spłonął jego dom, i jak w jego zgliszczach mieszkał aż do śmierci. Johnsonowe "Dark Was The Night" znalazło się na dość szczególnej składance - "Music from Earth" misji Voyager, która wyniosła tę pieśń poza granice naszego Układu Słonecznego.

Paweł Szpura, Ola Rzepka

Muzyka Blind Williego znów zyskała nowe oblicze. Tak jak podczas "Orgii..." było - jak sama nazwa wskazuje - żywiołowo, tanecznie, energicznie - wczoraj, panował bardziej refleksyjny, skupiony, religijny wręcz nastrój. Zabrzmiały pieśni "Nobodys fault but mine", "Death don't have no mercy", "Keep your lambs trimmed and burning" i "I know his blood can make me whole". 

Przyznać muszę, że bardziej podobała mi się pierwsza część koncertu. W drugiej słychać było, że Mewa rozkręca się, jednak brakowało jej pewności i swobody. Zdecydowanie najlepiej zaśpiewała na samym końcu - w drugiej części zagranego na bis "Trouble will soon be over". Gdyby z taką mocą wykonała cały koncert - na Chłodnej 25 chodziłyby ściany! Materiał to jednak niezwykły. Blind Willie Johnson czy kolejny niewidomy wielebny Gary Davis, w najbardziej niezwykłych snach nie mogli przewidzieć, że pół wieku po śmierci, ich muzyka będzie poruszała muzyków i słuchaczy gdzieś w jakiejś Polsce, w jakiejś wolskiej piwnicy. Tak to jednak bywa, kiedy niezwykłe słowa i kompozycje, spotkają niezwykłych muzyków, w niezwykłym miejscu. A teraz marsz do studia, by z tego wieczoru nie zostały tylko wspomnienia!

 

Na koniec kilka źródeł inspiracji dla wczorajszego wieczoru: