SoundScapes Festival # 3 Munich - 2021 Schwere Reiter
Idea swobodnej improwizacji zasadza się na założeniu, iż muzycy spotykają się na scenie i bez wstępnych ustaleń grają, co im dusza dyktuje, czego wyobraźnia nie ogranicza, a uważne słuchanie partnera podpowiada. Historia gatunku zna wiele tradycji swobodnego muzykowania, zarówno kleconego ad hoc, jak i w formie dalece zorganizowanej (ta druga opcja, to choćby Company Dereka Baileya, czy Mopomoso Johna Russella, by daleko nie szukać). A rzeczywistość świata improwizacji tu i teraz potwierdza każdym swoim ujawnieniem celowość podobnego kształtowania procesu wspólnego muzykowania. Muzycy zbierają się na scenie w większej lub mniejszej liczbie, dobierają w pary, tria i czy większe formacje, a także improwizują pełnym składem, gdy najdzie ich taka ochota lub/i gdy poczują, iż są do tego mentalnie i artystycznie przygotowani.
Dokładnie na takiej zasadzie skonstruowana została impreza pod nazwą Sound Scape. Inicjatorem tego przedsięwzięcia jest fiński saksofonista (berliński rezydent) Harri Sjöström. Pierwsze spotkanie pod tym szyldem miało miejsce w Berlinie w roku 2013, kolejne w Helsinkach w latach 2016 i 2018 (te drugie usłyszeć można na podwójnym krążku Balderin Sali Variations, Leo Records 2020). Ostatnie jak dotąd spotkanie Dźwiękowego Krajobrazu miało miejsce w październiku roku ubiegłego, a dwupłytowy album, który właśnie omawiamy jest fonograficzną dokumentacją dwudniowego spotkania w Monachium.
Na scenie spotykamy czternastu muzyków, wyposażonych w cztery instrumenty dęte, dwa kontrabasy, dwa zestawy perkusyjne, skrzypce (z elektroniką), fortepian, gitarę, ćwierćtonowy akordeon, wibrafon i w ramach kreatywnego uzupełnienia tzw. live processing. Zasady organizacyjne w ramach tego festiwalu są stale i rygorystycznie przestrzegane – festiwal otwierają wszyscy muzycy, potem dzielą się na mniejsze grupy, by na koniec drugiego dnia znów zagrać pełnym składem. Uwaga! Każda improwizacja ma swoje ograniczenie – może trwać maksymalnie 15 minut. Na albumie dostajemy czternaście takich improwizacji, przy czym niektóre z nich być może zostały skrócone, tak by pomieściły się na dwóch kompaktowych dyskach. Tak, czy inaczej, przed nami ponad dwie i pół godziny efektownych improwizacji. Zapraszamy!
Zgodnie z regułami serii płytę otwiera nagranie 14-osobowej orkiestry. Pierwsze dźwięki płyną z cichych westchnień małych instrumentów, z mroku kameralnej, niemal neoklasycznej dyscypliny scenicznej. Armia akustycznych źródeł dźwięku osnuta jest poświatą elektroakustyki, będącej efektem pracy na kablach. Emocje na ogół głęboko jeszcze skrywane, incydentalnie znajdują światło dziennie i definitywnie zdobią początkową fazę improwizacji. Całość z czasem nadyma się i nabiera pewnej nierównomiernej dynamiki, ale skupienie i kreatywne zaniechanie także stanowią tu atrybuty aktywności muzyków. Rozbudowana sekcja rytmu, jeśli w tym wypadku można użyć takiego określenia, stwarza udaną bazę dla swobodnych dialogów w podgrupach. Szczególne aktywne wydają się być oba puzony, które chętnie wchodzą w dyskurs poznawczy z instrumentami strunowymi. Swoje czynią tu także dwie aktywne perkusje. Oto chamber, które po zrzuceniu gatunkowej skorupy zdaje się pięknieć z każdą sekundą. W środkowej części improwizacja tętni dynamicznym życiem, w dalszej skupia się raczej na drobiazgach, szyje narrację w podgrupach, nie stroni od zachowań typu call & responce. Na finał w rolę free jazzowego wichrzyciela wciela się pianista.
Zabawę w swobodną improwizację w mniejszych składach zaczynamy od tria gitary, fortepianu i perkusjonalii. Ciekawa opowieść, która w wartkie strumienie dźwiękowe wplata tłumione emocje. Piano w formie preparowanej i klawiszowej, leniwa jazzowa gitara i nerwowy pre-drumming osiągają tu po niedługim czasie poziom dalece ekspresyjny, zdobiony salwami niemal rockowych wydechów gitarzysty. Zaraz potem dostajemy się w wir działań dźwiękowych zgrabnego kwartetu – wibrafon, skrzypce, kontrabas i puzon. Drobne, preparowane frazy, garść czystych westchnień, trochę kameralnych pisków i dętych zaśpiewów, a wszystko skontrapunktowane aktywnym wibrafonem. Narracja nabiera pokrętnej dynamiki głównie za sprawą gęstego pizzicato kontrabasu. Gdy zbliży się do ciszy, moc krnąbrnych subtelności podsyła nam skrzypek, delikatnie umoczony w poświacie niezbyt jeszcze rozbudzonej elektroniki.
Kolejne dwa epizody, to duety. Pierwszy z nich, to jedna z najsmakowitszych improwizacji w całym zestawie! Akordeon i lekki saksofon! Ten drugi rozśpiewany, ten pierwszy wypuszczający drony niczym wielkogabarytowa tuba! Utuleni pięknym brzmieniem muzycy ruszają w tango i nie stronią od wyszukanej melodyki. Saksofon stawia na zadziorne frazy, akordeon puszcza oko i śmieje się od ucha do ucha. Doskonała improwizacja jeszcze zyskuje na jakości, gdy muzycy osiągają naprawdę ekspresyjny poziom dynamiki. Kolejny duet ma chyba za zadanie ukoić nasze rozhuśtane emocje. To klarnet i puzon w fazie ptasiego gaworzenia, w imitacyjnym marszu, realizowanym nie tylko na wdechu. Kameralna intryga dwóch samców nie stroniąca od akustycznych niespodzianek.
Po sporej dawce czystej akustyki czas na kwartet z procesorem dźwięku. I jeszcze dwie perkusje, i wibrafon. Prawdziwie elektroakustyczna przygoda. Najpierw garść subtelności, które lepią się w zgrabną pajęczynę powiązań - trochę rezonujących fraz i wibrafonowych preparacji. W drugiej fazie improwizacji muzycy skupiają się na post-perkusyjnych spiętrzeniach, tworząc nieoczywistą, oniryczną chmurę hałasu. Na finał pierwszego dysku znów duet, tym razem puzonu i skrzypiec, no i kolejne westchnienie zadowolenia recenzenta! Na początek imitacyjne półśpiewy z kameralnym rynsztunkiem, w duchu dość minimalistycznym, pięknie skąpane w elektronicznym backgroundzie, który delikatnie osiada na akustycznych frazach. A potem już same popisowe role, najpierw puzonu, potem skrzypiec. Na zakończenie mała eksplozja ekspresji – śpiew, krzyk i desperacja! Brawo!
Z radością przeskakujemy tymczasem na drugi dysk koncertowej dokumentacji z Monachium! Na początek większe gabaryty - dwa kwintety i jeden kwartet! Zaczynamy zmysłowym rozwinięciem duetu, który kończył dysk pierwszy – zatem puzon i skrzypce, a na dokładkę perkusja, kontrabas i saksofon. Zadziorne, niemal free jazzowe combo, które lubi kameralne emocje. Sporo ostrych wymian dźwięków, dęte strzały i strunowe riposty, a wszystko skąpane w nerwowym strumieniu całkiem dynamicznych fraz. Kolejnym kwintetem zjeżdżamy na samo dno! Dwa kontrabasy, klarnet basowy i dwa zagubione puzony w roli czerstwej wisienki na torcie. Drony i zamaszyste strugi pizzicato w chocholim tańcu bez uśmiechów. Z kolei zapowiadany kwartet, to efektowny powrót procesora, fortepian, skrzypce i saksofon. Początkowo dość filigranowo, potem zdecydowanie bardziej masywnie - preparowane frazy i rytmiczne podrygi. Najpierw emocje skaczą ku górze, potem toną w elektroakustycznym ambiencie. Finał zaś odtańczony zostaje z niemal filharmonicznym rozmachem.
Czas na chwilę oddechu? Zdecydowanie tak, w czym pomagają wibrafon i puzon. Garść preparacji tego pierwszego i dość minimalistyczna postawa tego drugiego. Emocje mamy tym razem wystudzone, ale dynamiczny wibrafon stara się ów stan rzeczy zmienić. Nie bez skutku! Dobrze zatem przygotowani wchodzimy w dynamiczny, niemal free jazzowy kwartet – kontrabas, perkusja, klarnet basowy i fortepian. Rozgrzane pizzicato, agresywne piano, dużo perkusjonalnych szczegółów i dęte podmuchy! Spory lądunek emocji zwinnie ugaszony tu zostaje spokojnymi preparacjami.
Szósta improwizacja drugiego dysku, to kolejna perełka w koronie! Gitara, akordeon i procesor - intrygujący zestaw, jeszcze lepsza muzyka! Opowieść zaczyna się w elektroakustycznym mroku, budowana dronami i drżeniem gitarowego gryfu. Zmiana goni tu zmianę - gitara od onirycznego ambientu po rockowe emocje, świetna robota live processing i akordeon, który zdaje się tu mieć nieskończoną ilość twarzy. A wszystko delikatnie podlane psychodelicznym sosem. Czas zatem na finał! Orkiestra tutti! Zaczynają nisko nad podłogą, basowymi dronami. W górze śpiewają dęciaki. Nerwowa atmosfera potrzebuje tu ekspresji i dynamiki! Obie charakterystyki pojawiają się w ułamku sekundy, ku powszechnej radości ogółu. Basy ryją strugę pizzicato, puzony lamentują, a reszta też nie trwoni czasu na zbędne frazy. Narracja przypomina tu wielkie, free jazzowe crescendo, które wspina się mozolnie na szczyt. Finałowe zejście w ciszę chyba jeszcze piękniejsze, zdobione tłumionymi, strunowymi frazami.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.