Recenzje

  • Radom

    Ten album spodobał mi się właściwie od pierwszego wejrzenia. Począwszy od głęboko nasyconej czerni napisu „Pole” na okładce, po końcowe dźwięki ostatniego, tytułowego utworu „Radom”.

  • Bond - The Paris Sessions

    Urodzony w Holandii pianista Gerald Clayton wyrasta i to wcale nie tak powoli, na jedną z kluczowych postaci młodej jazzowej sceny amerykańskiej. Co tu kryć, jego start w muzycznym świecie można traktować trochę jako życiową konieczność. Bo ostatecznie jeśli człowiek wywodzi się z muzycznej rodziny i to jeszcze bardzo czynnie uczestniczącej w jazzowym życiu to prawdopodobieństwo, że zostanie się muzykiem jest naprawdę spore.  Tak było m.in. z braćmi Marsalisami, Ravim Coltranem czy Joshuą Redmanem.

  • Incatin’

    Mam wrażenie, że z w Polsce twórczość Michała Urbaniaka traktuje się z podobną ignorancją, co w przypadku choćby Milesa Davisa. Wiadomo, że “wielkim artystą jest”, kojarzony jest ze skrzypcami, w publicznej TV pokazywali, że mieszkał w Stanach i tam robił karierę, a w kinie, że był poczciwym dziadkiem-klarnecistą… i coś więcej? A co z jego dziełami, co z płytami, które ukazywały się na międzynarodowym rynku i były wybitnie oryginalne? To żaden atak z mojej strony, nie ma nic wstydliwego w tym, że czegoś się nie zna.

  • Play Blue - Oslo Concert

    Paul Bley, nestor kanadyjskiego jazzu, dziś prawie 82-letni muzyk, urodzony w Montrealu, ale mieszkający przez długą część swojego życia w Stanach Zjednoczonych, ten „jeden z niewielu” pianistów, któremu przypadła w udziale współpraca z legendarnym saksofonistą, Ornette Colemanem.

    Ale Bley nie definiuje siebie poprzez relację z Colemanem. Nie musi. Poprzez własną, bogatą, zarówno w kontekście wydawniczym, jak i stylistycznym, twórczość uważany jest za jedną z kluczowych osobistości kanadyjskiej muzyki jazzowej.

  • Dragonfly Breath

    Położony na północnym wschodzie USA, obejmujący osiem stanów historyczny region Nowa Anglia słynie z bycia kolebką życia intelektualnego Stanów Zjednoczonych. To tutaj znajdują się uniwersytety Yale i Harvard, a także słynna Berklee College Of Music. Nie dziwi więc, że ziemia ta zrodziła także Paula Flaherty, improwizującego saksofonistę o entourage'u free jazzowego mędrca, który od kilku dekad konsekwentnie eksploruje świat muzyki free, za kompanów biorąc sobie coraz to nowych muzyków o świeżym na rzecz spojrzeniu.

  • The Good Egg

    Chociaż laptopy i elektronika jako taka stały się wręcz codziennym sprzętem w nowoczesnym jazzie, z reguły czuję silny niedosyt ich mocy w granej muzyce. To samo się tyczy ogólnego „czadu”, który albo przyjmuje formę radykalnego free-jazzu, albo jego miejsce zajmują minimalistyczne formy. To oczywiście spore uogólnienie, ale takie mam odczucia przypominając sobie różne płyty czy koncerty z ostatnich 12 miesięcy. Z tego powodu nagranie na żywo Led Bib to dla mnie bardzo odświeżające (i energetyzujące) doświadczenie.

  • Melt

    Fakt, iż przy dzisiejszym nawarstwieniu powstających jak grzyby po deszczu, często okazjonalno-efemerycznych duetów zajmujących się wolną improwizacją nie pojawił się u nas żaden słusznej siły artystycznego rażenia skład na dwa saksofony może dziwić. W świecie free jest to formuła znana i od czasu do czasu z sukcesami uprawiana – najłatwiej tu chyba przypomnieć znakomity album Stones autorstwa Colina Stetsona i Matsa Gustafssona. Krakowsko – gdyński duet Sambar swą płytą Melt! właśnie tę lukę wypełnił – i zrobił to w bardzo przyzwoitym stylu. 

  • Live At The Village Vanguard

    Po niemal dekadzie wspólnego grania materiał tria Marca Ribota wreszcie ukazuje się na płycie. Jakżeż jednak warto było na nią czekać! 

  • Tone Hunting

    Trudno powiedzieć, czy Arturowi Majewskiemu bądź Kubie Sucharowi zdarzyło się przysięgę harcerską składać, ale w swojej działalności muzycznej – celowo lub nie – zdarza im się postępować zgodnie ze wzorem zasad obowiązujących w tej jakże szlachetnej organizacji. Nie dosyć, że można na nich „jak na Zawiszy” polegać, gdyż nagrywają doskonałe płyty, to jeszcze przecierając polskiej scenie jazz/impro szlaki do zasłużonych, czy nawet legendarnych światowych wytwórni w tej muzyce się specjalizujących są społecznie pożyteczni.

  • The New Tradition

    Nowa tradycja. "Nasza tradycja" - chciałoby się rzec, z perspektywy słuchacza. Wsparta na tak wielu fundamentach, że aż trudno uwierzyć w gruntowne jej przestudiowanie i przeżycie przez muzyków.  Talent i wrażliwość duetu Bałdych & Herman sprawiają jednak, że zasłuchujemy się bez pamięci.

  • Injuries

    Często zastanawiam się na ile na odbiór i ocenę płyty wpływa fakt, że wkładając ją do odtwarzacza wiemy kto ją stworzył? Na ile inaczej odbierałoby się muzykę z całkowicie zasłoniętymi oczami? Ta płyta z pewnością trafiłaby do grona moich ulubionych nawet gdybym nie wiedział, o tym zespole nic.

  • The Loud Minority

    Nie wiem czy Frank Foster podczas nagrywania własnej kompozycji „The Loud Minority” na płytę Donalda Byrda „Kofi” (znakomitej zresztą!) miał już w głowie pomysł na swój zespół. Może iskrą do jego założonia było to, że sesje na „Kofi”, w tym jego autorski utwór, zostały na 25 lat wrzucone do archiwum Blue Note’u? Muzyka z lat 1969-1970 ukazała się bowiem dopiero w roku 1995! A idąc jeszcze głębiej – może autorski album „The Loud Minority” to kamień rzucony w świat muzycznej branży, która zakopała jazzowy klejnot?

  • Root Of Things

    Jest w moim odczuciu zdumiewającą sprawą sposób, w jaki Matthew Shipp zaprasza do słuchania muzyki. Muzyki, którą bez wątpliwości klasyfikujemy jako jazzową, ale o której jak o po prostu jazzowej nie sposób jest mówić. Zaprasza rzecz jasna na swoich warunkach i wiele od słuchaczy wymaga.Ale to wiele, nie oznacza wcale stawiania przed słuchaczami jakichś sztucznie wybudowanych i trudnych do pokonania barier. Nie domaga się od nich ponadprzeciętnych kwalifikacji.

  • III

    Jazz się starzeje - to fakt. Kanadyjskie trio BadBadNotGood swoją trzecią płytą - „III” - dostarcza mu kolejnej transfuzji świeżej krwi.

  • Inti

    Label MoonJune obserwuję uważnie od dłuższego czasu, bo jest on jednym z ostatnich bastionów sensownego fusion i rocka progresywnego.  Z wydanych w tym roku albumów moją uwagę mimowolnie przyciągnęła biała okładka ze zdjęciem wnętrza budynku, pod którą był podpisany wyraźnie Dave Liebman, jeden z moich ulubionych saksofonistów. I chociaż nie ma on już tak potężnego zadęcia, jak w czasach gry z Milesem czy Lookout Farm, nadal świetnie odnajduje się w nowej elektryczno-jazzowej muzyce.

Strony