Socha
Michał Giżycki i Dawid Dąbrowski jak duet Czarnoziem będą gośćmi najbliższej edycji Spontaneous Music Festiwal. Zagrają dla nas 3 października.
Niedefiniowalny gatunkowo pomysł na improwizację Dawida i Michała zdaje się mieć smakowitą nazwę własną. Nie dość, że czarną, to jeszcze osadzoną przy samej ziemi, niemal w mule gęstego błota. Każda z pięciu opowieści ma tu swoją separatywną narrację, syci się zarówno mrokiem syntetyki, jak i swobodą dętych peregrynacji. Muzycy świetnie na siebie reagują, mimo niekiedy dość masywnego instrumentarium, czuli są na niuanse i dramaturgiczne smaczki. Każdy nowy pomysł wyjęty z rękawa (czarnoksiężnika?) ma swoje uzasadnienie dla danej chwili i dźwięku, który nastąpił kilka sekund wcześniej. Bez dwóch zdań – doskonałe nagranie!
Początek pierwszej improwizacji wyznacza martwa pulsacja syntezatora i niska, dronowa ekspozycja klarnetu basowego. Mroczna, intensywna, ale płynna, falista jak senny ocean narracja wraz z upływem minut delikatnie się przepoczwarza. W walce basowych żywiołów na front zdaje się przedostawać klarnet, a syntezator zawisa nad nim, niczym wyposzczony nietoperz. Pod koniec opowieść zyskuje pewien tajemniczy, ambientowy background. Druga odsłona szyta jest zdecydowanie innym ściegiem. Onirycznie brzmiący syntezator podsyła filigranowy, nisko osadzony beat, z kolei klarnet basowy, jakby onieśmielony, wydaje z siebie drobne, nieco strwożone westchnienia. Narracja zyskuje teraz nieco przewrotną, choć nadal leniwą dynamikę – organowe plamy i klarnetowe podmuchy lepią się w strugę dźwiękową, której dalszy los trudny jest do przewidzenia. Mroczny klimat zdaje się delikatnie tracić na intensywności. W tubie dęciaka pojawiają strzępy melodii, a syntezator grzmi i drży niemal post-industrialnie. Nerwowa atmosfera wybudza kolejne demony.
Na starcie trzeciej improwizacji walka przeciwieństw. Syntezator buduje masywny, basowy dron, z kolei rozzuchwalony klarnet wpada w taneczną mantrę. Ten pierwszy dba o rytm, ten drugi o eskalowanie emocji. Po kilku efektownych pętlach opowieść przygasa i wchodzi w fazę kojącego wytłumienia. Klarnet zaczyna śpiewać z lekką chrypką, syntezator kreować szorstki, biały ambient. Owo post-romantyczne rozrzewnienie z czasem przeobraża się w smolisty balet wypełniony histerią nadchodzącego poranka. Początek czwartej improwizacji wydaje się wyjątkowo nerwowy. Post-rytmiczne pląsy syntezatora wypychają na spore wzniesienie instrument dęty, który w tych okolicznościach okazuje się być saksofonem tenorowym. Jego lot jest wysoki, odrobinę niebezpieczny. Dynamika rośnie tu wprost proporcjonalnie do ponoszonych nakładów. Po pewnym czasie opowieść traci jednak wysokość i zanurza się w mroku. Faza minimalizmu syci się szorstkimi dźwiękami – słyszymy pracujące dysze saksofonu skąpane w strudze post-perkusjonalnych drobiazgów. Finałowa opowieść zostaje wzniecona w chmurze dark ambientu. Skrupulatnie budowana, warstwa na warstwie. Spokój tej fazy albumu jest jednak pozorny. Ambientowy background nabiera intensywności, a smutny, matowy sound dętego niespodziewanie pęcznieje. Na zgliszczach umierającej syntetyki odpowiednio już rozgrzany saksofon sopranowy rozpoczyna swój godowy taniec. Pożegnanie z Czarnoziemem nie ma charakteru farewell song. Wręcz przeciwnie – cyrkulacyjny oddech muzyka wpycha sopran w post-melodyjny spazm. Ambientowa, grzmiąca syntetyka niesie teraz dętego aż po mglisty widnokrąg. Emocje eksplodują, wieńcząc tę niebywałą podróż w nieznane.
Czarnoziem Socha (Gusstaff Records/ Don't Sit On My Vinyl, CD/LP 2024). Dawid Dąbrowski - syntezator modularny oraz Michał Giżycki - klarnet basowy, saksofon tenorowy i sopranowy. Nagrane w 2022 roku, miejsce nieznane. Pięć improwizacji, 47 minut.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.