Monte Albàn
Najnowszy album Adama Pierończyka to efekt inspiracji, którą przeżył w trakcie ubiegłorocznej trasy koncertowej swego tria po Meksyku. Po tym jak odwiedził Monte Albán – niezwykły kompleks budynków powstałych między VI a XIV wiekiem naszej ery – na jego wyobraźnię podziałały legendy, jakoby w powstaniu konstrukcji mieli brać udział przybysze z innej planety. Stąd tytuł płyty, ale i myśl formalna na niej realizowana: akustyczne tony saksofonów Pierończyka zanurzone są w dźwiękach elektrycznego basu Roberta Kubiszyna i elektronice programowanej przez samego lidera, a towarzyszy im perkusja Hernána Hechta.
Efekt brzmieniowy, który trio osiągnęło, robi z początku duże wrażenie. Muzykom udało się wytworzyć atmosferę pewnej tajemnicy i szoku, właściwą zetknięciu kultur. Tu free spotyka się z techno, jazz z ambientem. Zwłaszcza w kompozycjach zbudowanych na podkładach bardziej dynamicznych, niemal dyskotekowych, to spotkanie przebiega pomyślnie: Pierończyk i jego muzycy świetnie dialogują z efektownym drive'm. Element humanistyczny, czyli swobodna wyobraźnia, styka się z nieludzką – acz uwodzącą – technologią. Z kolei w utworach, gdzie zamiast rytmu na pierwszym planie sytuuje się nastrój zagadkowości i powolne meandrowanie pośród dźwięków, brak przekonującej konsystencji. Muzyka prowadzi nas w miejsca obce, ale niekoniecznie są one zawsze interesujące.
Trudno też przydawać albumowi „Monte Albán” – jakkolwiek udanemu, w kilku kompozycjach wręcz porywającemu – miana wydawnictwa wyjątkowego czy niosącego jakąś brzmieniową oryginalność. By zrewidować taki punkt widzenia, wystarczy sięgnąć choćby po produkcje Billa Laswella, czy to w ramach zespołu Material, czy np. dla Herbiego Hancocka.
The Arrival; Eye Of The Jaguar; At the Foot Of The Heavens; Aliens, Shamans, Glyphs And Ciphers; Monitoring the Earth (Building J); Monte Alban Blues; Danzantes; Departure.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.