O naturalnym procesie łączenia gatunków opowiada Adam Pierończyk

Autor: 
Kajetan Prochyra

Chwilę przed warszawskim koncertem na letniej scenie Złotych Tarasów, udało nam się namówić na rozmowę czołowego polskiego saksofonistę, laureata dwóch Fryderyków (dla muzyka jazzowego roku i autora jazzowego albumu roku - "Komeda - The Innocent Sorcerer") - Adama Pierończyka.

Po dwóch nominacjach do Fryderyków 2011 (w kategorii Jazzowy Album Roku za płyty „El Buscador” oraz „Komeda – The Innocent Sorcerer”), i dwóch statuetkach ciekaw jestem co dalej, czy wybiera się Pan znów do studia?

Adam Pierończyk: Na razie nie. Wydałem w zeszłym roku trzy płyty i to na razie wystarczy. Niech rynek trochę odpocznie. I ja też. Gramy obecnie program z tych płyt. Myślę, że w przyszłym roku ponownie wejdziemy do studia. Szczerze mówiąc jestem pochłonięty innymi sprawami, głownie koncertowymi. Pod koniec października obejmę funkcję dyrektora artystycznego nowego, trzydniowego festiwalu, który będzie odbywał się w Sopocie.

 

Zdradzi nam Pan kogo będziemy mogli tam posłuchać?

Jeszcze przez chwilę nie, pod koniec lipca będziemy organizować konferencję prasową. Wtedy na 100% będą potwierdzeni wszyscy artyści. Natomiast tyle mogę zdradzić, że chciałbym, by nie był to stricte jazzowy festiwal. Chciałem pokazać różne strony świata, różne koncepty muzyki, rzeczy, które też i mnie inspirują a także artystów, którzy są bardzo znani na świecie, a jeszcze nigdy nie było ich w Polsce.

 

W Pańskim koncertowym kalendarzu widnieje trasa z Fiszem i Emade. To jakiś nowy projekt?

Jest to koncert w ramach cyklu „Męskie Granie”. Zostałem zaproszony przez Fisza i Emade do ich „Tworzywa”. Poza tym nie jest to nasze pierwsze spotkanie. Dwa, trzy lata temu mieliśmy wspólny koncert w Warszawie.

 

To dla Pana bardziej fajny gig z fajnymi znajomymi, czy też po częściwprowadzanie jazzu do świata muzyki alternatywnej?

Nie znam w pełni koncepcji „Męskiego Grania”, będę w tym uczestniczył po raz pierwszy. Dla mnie to naturalny proces, bo hip-hopu słuchałem kiedyś dosyć dużo, więc dla mnie jest to absolutnie fajny gig. Zwłaszcza w amerykańskim środowisku muzycznym pojawiło się w swoim czasie dużo projektów, które remiksowały, łączyły muzykę jazzową z hip-hopem. Istnieje w hip-hopie coś takiego, jak freestyle, czyli improwizacja słowem. Można to śmiało porównać do grania solo w utworze jazzowym. Nigdy nie starałem zamykać na inne stylistyki, zanim doszedłem do jazzu, było o wiele więcej ciekawej muzyki, jak punk...Heavy metalu nie słuchałem, przyznam szczerze, ale była nowa fala, muzyka elektroniczna, czy popowa, która w latach 80tych była bardzo ambitna.

 

Można ostatnio odnieść wrażenie, że jazz schodzi na ławkę rezerwowych, robiąc miejsce dla muzyki “okołojazzowej”. Czy uważa Pan, że jest to naturalny, nieunikniony proces? Nie chciałby Pan stanąć w obronie jazzowego grania?

Ja chciałbym po prostu bronić dobrej muzyki. Muzyki niekomercyjnej, której nie można  usłyszeć w mediach. Przede wszystkim nie ma jej w telewizji, więc jest nieznana szerszemu gronu odbiorców. Mówi się, że kultura wysoka upada, ale co zrobić gdy w takich kanałach, jak TVP Kultura muzykę jazzowa, czy klasyczna prezentuje się o 2 - 3 w nocy, kiedy wszyscy już śpią. Pamiętam, że jako dziecko, nie znając jeszcze jazzu, jeszcze zanim zacząłem grać na saksofonie, wiedziałem kto to jest Namysłowski, Stańko. Wtedy tacy artyści, jak Tomek, czy Zbyszek, byli po prostu obecni w telewizji, w tym jednym czy drugim kanale. Może nie wszechobecni, ale jednak się pojawiali. Teraz, choć praweie w każdym domu jest satelita i ma się po 400 kanałów z całego świata, trafić na jazz, a tym bardziej na polski jazz jest trudno.

 

Jak zmienił się “Innocent Sorcerer” gdy ze studia wyszedł na koncerty?

Nagrywając muzykę w studio ma się ograniczony czas nagrania, często jeden dzień - trzeba się spieszyć. Nagrywa się krótkie wersje, odpowiednie na płytę. Takich ograniczeń nie mamy  na scenie. Można po prostu zagrać 1-2 utwory mniej, ale pozwolić sobie na otwarcie tej muzyki, na granie dłuższych form, granie bardziej z pasją.

 

Nauczył się Pan czegoś od Komedy?

Ja Komedę znam od dziecka i słucham go od dziecka. Potraktowałem Komedę tak samo jak standardy jazzowe, bo uważam, że jego kompozycje są takimi naszymi standardami jazzowymi, Miałbym na pewno problem z nagraniem na przykład muzyki Chopina na jazzowo, to mnie trochę drażni, tego bym nie chciał zrobić - ale nagrać Komedę, spróbować wyrazić jego muzykę swoim językiem, jest to naturalny proces.

 

Rozmawiał Kajetan Prochyra, współpraca: Alicja Dylewska