Kolos
Otóż ludzie, zauważam, prezentują przynajmniej dwa sposoby życia – poznający i oceniający. Przy czym oceniający wydaje się przeważać. To sposób, w którym nieustannie pojawiają się pytania o to, czy warto, czy to lubię i na ile to mi się podoba. Oczywiście przed ocenianiem uciec się nie da. Ważne jest jednak to, czy przyjmujemy je za styl bycia, wszystko podporządkowując własnej ocenie czy traktujemy rzeczywistość w zupełnie inny sposób.
Czy koncert musi być przede wszystkim piękny? Czy udana randka to taka, gdy druga osoba celująco zdała mój test na wybranka życia? Czy grono znajomych to takie, w którym znaleźli się jedynie ludzie, których warto znać? Tymczasem człowiek to zawsze twierdząca odpowiedź na pytanie, czy warto i czy lubię. Co więcej, nie ustalimy skali wartości, aby stwierdzić, na ile nam się podoba, bo „sięga” ona nieskończoności! Oczywiście inną kwestią jest to, co ten człowiek robi. Tu ocenianie jest przydatne o tyle, o ile pomaga wybrać to, co dla nas dobre.
Jednak człowiek sam w sobie jest tak wartościowy, że wszelkie próby oceniania niego samego są po prostu absurdalne. Dlatego, gdy spotykam kogoś, kogo jeszcze nie poznałam, chcę go właśnie poznać. Dla samego poznania, nie dla oceny. I to drugi sposób życia, w którym koncert dostarczy nam nowych duchowych przeżyć, zupełnie inna niż my osoba zmieni także nasze życie, czyniąc go całkowicie innym, a znajomi, jeżeli już „po coś” będą, to po to, by się nimi po prostu cieszyć.
Tak jest też z płytą „Kolos”. Ojcowie hermeneutyki doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że chcąc zrozumieć czyjeś dzieło, dążymy do zrozumienia wnętrza artysty. To moje dążenie do zrozumienia wewnętrznej rzeczywistości, którą utrwalili na płycie Jorgos i Antonis Skolias, pozostanie tylko próbą. Niemniej konieczną do tego, abym mogła Państwu o tym niezwykłym wydaniu opowiedzieć.
Niezwykłym, bo to nagrania dla prawdziwych intelektualistów muzycznych, czyli dla ludzi, którzy cenią sobie najbardziej poznawanie. Czym jest Arnold Schönberg ze swoją dodekafonią i atonalnością dla współczesnej muzyki klasycznej, tym jest „Kolos” dla współczesnej muzyki improwizowanej. To opowieść za pomocą zupełnie innego języka. Pomimo tego, że słyszymy słowa i melodie, towarzyszą im szmery i odgłosy, które wydobywa z siebie Jorgos Skolias. Swoim głosem buduje nastrój słowami, ale i bez nich. Maluje obraz swoich wspomnień zarówno zdecydowanymi pociągnięciami pędzla, jak i za pomocą samych plam i barw.
Stąd odkrywamy możliwości ludzkiego głosu i poszukujemy z artystami nieznanych dotąd środków wyrazu, a przede wszystkim artykulacji. Cała płyta jest niecodziennym pokazem tego, w jaki sposób perkusista i wokalista mogą wydobyć dźwięk i nadać im brzmienie. To sposoby, o jakich nam się jeszcze nie śniło. Antonis Skolias odsłania także przed nami możliwości perkusji - nie tylko rytmiczne, ale również kolorystyczne. Ta kolorystyka jest bardzo ciekawa zwłaszcza w utworze siódmym. Zwracam w nim uwagę także na solo perkusji.
Choć z pewnością znalezienie tu odpowiednich technik gry i śpiewu wymaga przemyślenia, ukrywa się ono pod warstwą emocji. Słyszymy to wyraźnie w „Biedzie”. Emocjonalność tworzona jest na zasadzie kontrastów, a konwencja muzyczna, jaką wybrali muzycy, pozwala pokazać i przekazać jak najwięcej przeżyć. Stąd tworzenie nastroju, choć nie zawsze pogodnego, to główny atut płyty.
Z kolei warstwa melodyczna ustępuje pierwszego miejsca tej brzmieniowej, kolorystycznej, choć jest ona równie ważna. Możemy mieć wrażenie niezbyt odległych od siebie dźwięków ciążących ku temu jednemu centralnemu. A to dlatego, że śpiew z perkusją tworzą rzadko spotykaną harmonię, w której ta druga jest zazwyczaj monotonalna. Jednak melodie pozostają wyeksponowane, a harmonia również się pojawia – mam tu na myśli „Opowieść”.
Uroku i szczególnego znaczenia nadaje wszystkim utworom fakt, że są wykonywane przez ojca i syna. Z pewnością na odbiór płyty ma wpływ świetna okładka, która, przyznam, jako pierwsza zadecydowała o sięgnięciu po „Kolosa”. Oczywiście kocham przy tym głos Jorgosa Skoliasa i grę na perkusji, której w wydaniu Antonisa Skoliasa do tej pory nie słyszałam (!)
Wspominam o okładce z jeszcze jednej powodu. Dychotomia, którą na niej widzimy towarzyszy nam na całej płycie, ale przecież także przez całe życie. Syn ma coś z ojca, ale i ojciec jest podobny do syna. Niepowtarzalna brzmieniowość głosu ojca tkwi, o czym wspominałam, w grze na perkusji, a perkusyjność syna w śpiewie. Zwłaszcza w szóstym utworze.
Przedzieramy się z nimi przez Grecję, jakiej jeszcze nie znaliśmy - w tym względzie przychodzi mi na myśl „Kawiarnia”. To poznawanie jest równocześnie przedzieraniem się do wnętrz artystów, aby coś z nich poznać. Przedzieraniem – bo nie jest to łatwe. Ale kto powiedział, że poznanie drugiego jest proste? Nigdy nie jest. A jest przy tym najważniejsze. Bo cóż innego jesteśmy winni temu drugiemu – niezmierzonej i nieodgadnionej głębi, o jakiej nie śniło się najmądrzejszym – który nagle pojawia się na przeciw i chce nam coś opowiedzieć?
Żeglarz [4:56], Powrót [6:18], Żal [3:43], Opowieść [4:48], Leonardo [4:28], Gwiżdżę [3:50], Idą Niemcy [3:27], Bieda [5:03], Kawiarnia [4:25]
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.