Full Sun
Septet Full Sun Ziva Tanbenfelda zaprasza na spektakl złożony z pięciu utworów, pięciu scenariuszy na przebieg improwizacji, tyleż udanych prób rozpisania dramatu kompozytorskiego na role.
Pierwszy zaczyna się efektownym zjazdem kolektywnego składu, bystrą ślizgawką, która prowadzi muzyków w obszar ciekawych dyskusji w podgrupach. Krótkie, zaplanowane frazy muzycy kreują jednak z dużą swobodą i artystyczną dowolnością. Przypominają spontanicznie malowane bohomazy Jacksona Pollocka, które to działania jego wielkie płótna znosiły bardzo dzielnie. Sygnał do marszu daje perkusista, a dobrze skonstruowana improwizacja, nie bez jazzowych konotacji, może dziać się w najlepsze. Realizowana bardzo kolektywnie, na tym etapie dramatu zdecydowanie jeszcze pozbawiona głównych ról, kreowana w dużym skupieniu, umiarkowanym tempie, pełna intrygujących szczegółów brzmieniowych. Tuż przed końcem piątej minuty strumień narracji zostaje przekazany na wyłączność sekcji rytmu i fortepianu, które łapią kilka garści soczystego bluesa w szprychy. Po dwóch minutach do zabawy na powrót podłączają się pozostali instrumentaliści, którzy plamią obraz całości złotymi dźwiękami. Szeleszczą perkusyjne szczoteczki, pojawia się smyczek na gryfie kontrabasu – opowieść zdaje się być tkana z coraz mniejszych elementów. Dęciaki gadają ze sobą wytłumione emocjonalnie, pod nimi płynie zaś nieco nerwowa sekcja rytmu. Budujący się w tle posmak kameralny podkreśla smyczkowe solo kontrabasu, które wieńczy pieśń otwarcia nazwaną Orange Shoes.
Druga opowieść, nazwana Tchicai, budowana jest mniejszy składem (przynajmniej w wymiarze dźwiękowym). Zaczyna ją krótkie intro trąbki i klarnetu basowego, które zostaje ostemplowane półfrazami sekcji rytmu. Sygnał do wymarszu, nie po raz pierwszy tego dnia, daje drummer. Post-jazzowe trio trąbki z kontrabasem i perkusją buduje zasadniczą część utworu. Jego zwieńczeniem jest solowa ekspozycja ostatniego z wymienionych przed momentem instrumentów, po czym następuje finał, którą zdobią dodatkowo dźwięki dostarczane przez kolejnych artystów.
Część trzecia rodzi się w oparach ciszy. Szczoteczki, suche oddechy trąbki, klarnet i głęboko preparujące piano kreują świat tyleż powolny, co intrygująco tajemniczy. Znów mnóstwo szczegółów i nerwy ukrywane pod powierzchnią narracji, ale niemal namacalne fizycznie. Ktoś lub coś pogwizduje, plamy matowych fonii proponuje puzon, trąbka preparuje dźwięk. Bardzo kolektywny marsz, bez zbędnego pośpiechu, z ekspresją realizowaną na delikatnie zaciągniętym hamulcu ręcznym, ale bardzo stylowy i wyrazisty brzmieniowo. W ramach podkreślenia jakości wydarzenia, kilka incydentów w podgrupach: dialog trąbki i klarnetu basowego, zaraz potem preparowanego piana i perkusji, a w dalszej części szeleszczące perkusjonalia, które zdają się rezonować z pudłem fortepianu. Pierwsza część opowieści nazwanej Forest Weather kończy się dość nagle, po czym oddaje pole części drugiej. Dęte oddechy, melodyjne półśpiewy, które wydają się być odrobinę nierzeczywiste, pianistyczne preparacje, smukły smyczek – znów rosnąca ilość szczegółów, które budują jakość całości. Jeszcze dwa, trzy zdania kontrabasu do pary z klarnetem basowym, na poły ekspresyjne wtręty puzonu, wreszcie wysoki lot klarnetu, a opowieść zdaje się oddychać już pełną piersią, a pomiędzy dźwiękami powietrze aż hula z zadowolenia.
Natufian Dream, marzenie, które przywołuje prehistoryczne dzieje ziemi, która dziś zdaje się być przeklętą, a wtedy zdawała się być oazą ludzkiego współistnienia. Rola otwarcia przydzielona zostaje sekcji rytmu z fortepianem, która znów odnajduje w zakamarkach swojej narracji bluesowy posmak. W tym tle rozbudowana wataha instrumentów dętych rozpoczyna ptasie dyskusje. Bystry klarnet basowy bierze na swoje barki konieczność delikatnego podkręcenia tempa. Pomaga mu trąbka, która niesiona rosnącym tłem, kreowanym przez pozostałe instrumenty, rozpoczyna swój niezwykle ekspresyjny pasus pełen wspaniałości. Muzycy otwierają bramy open jazzu i zdają się piąć wspólnym strumieniem dźwiękowym ku wysokiej górze. Tuż po osiągnięciu szczytu, rozpoczyna się równie kolektywny proces wygaszania narracji. Wszyscy uczestnicy spektaklu patrzą sobie głęboko w oczy i zdają się rysować na płótnie malarskim mglisty zarys ostatniej dyrektywy scenariuszowej.
Ziv Taubenfeld's Full Sun (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, CD 2020). Michael Moore – klarnet, saksofon altowy, Joost Buis – puzon, Luis Vicente – trąbka, Ziv Taubenfeld – klarnet basowy, instrumenty perkusyjne, kompozycje, Shay Hazan – kontrabas, Nicolas Chientaroli – fortepian, obiekty oraz Onno Govaert – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane 9 stycznia 2019 roku, Bimhuis, Amsterdam. Pięć utworów, 38 minut i 18 sekund.
Uwaga! Autor recenzji jest współwydawcą płyty!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.