Recenzje

  • The Long Waiting

    Po pierwsze, album „The Long Waiting“ powinien nazywać się raczej „The Great Longing“. W ślepym teście można strzelać rok produkcji między, powiedzmy, 1975 a 1996, czyli po – zdaje się ostatecznym – przejściu mainstreamowej fali w bigbandowym poszukiwaniu. Po drugie, ta muzyczna tęsknota dosyć dziwnie sytuuje się wobec silnej obecności nowoczesnej, niezawodnie uwodzącej melodią oraz frapującej kompozycjami i aranżami Marii Schneider. A może jednak mainstream is not dead?

  • The Inner Spectrum of Variables

    Perkusistę Tyshawna Soreya – czołowego amerykańskiego muzyka młodego pokolenia – trudno dziś jakkolwiek jednoznacznie zaklasyfikować. Obfitość jego aktywności sprawia, że siła artystycznego oddziaływania Soreya wykracza daleko poza te obszary, które zwykle zajmują nawet najbardziej utalentowani improwizatorzy. 36-latek z jednej strony jest wyśmienitym muzykiem sesyjnym i ma na koncie kilkadziesiąt albumów m.in. z Anthonym Braxtonem, Stevem Colemanem, Vijayem Iyerem, Roscoe Mitchellem czy Johnem Zornem. Z drugiej strony od kilku lat realizuje z dużym powodzeniem płyty solowe.

  • Kansas City Here I Come

    Słuchając najnowszej płyty amerykańskiej wokalistki Debory Brown, polskiemu słuchaczowi może przypomnieć się tytuł poetyckiego widowiska sprzed kilku dekad „Znacie? To posłuchajcie”. Ta fraza wydaje się być niewypowiedzianym mottem albumu „Kansas City Here I Come”, na który składają się uwielbiane przez wokalistkę jazzowe standardy. Jest to jej muzyczny świat, ważny komponent tożsamości artystki oraz miasta, z którego pochodzi. Brown prezentuje więc jego własne ujęcie, dokonując tego w towarzystwie muzyków, o których klasie w sferze jazzu nie trzeba raczej przekonywać.

  • Beautiful Lies

    Od jakiegoś już czasu Peter Brötzmann pełni rolę objazdowej legendy free jazzu i zapewne czuje się z tym doskonale. Jakżeby miało być inaczej, skoro do składania hołdów tudzież dzielenia z nim sceny ustawiają się długie kolejki muzyków, chcących nabrać doświadczenia bądź po prostu zagrać u boku, było nie było, jednej z najważniejszych postaci w historii nurtu. Skutkiem tej hiperaktywności jest pęczniejąca dyskografia artysty, w obrębie której siłą rzeczy znajduje się sporo płyt niewiele się od siebie różniących, niemniej są i takie, którym można przyjrzeć się bliżej.

  • Before The Silence

    Być może kwartet wytrawnych improwizatorów, jaki zebrał się w klubie Jazz Cava w katalońskim Vic, w maju 2015r., stanowi kwintesencję iberyjskiego wymiaru współczesnej muzyki improwizowanej. Z pewnością wszakże Hernani Faustino i Gabriel Ferrandini to najbardziej rozpoznawalna sekcja rytmiczna tamtej części świata, zaś pianista Agusti Fernandez – już bez cienia wątpliwości – osoba kluczowa w ogólnoświatowej percepcji hiszpańskiej muzyki improwizowanej.

  • Silberman And Three Of A Perfect Pair (2016)

    W polskim jazzie mariaż recytacji z improwizowanym muzykowaniem nie jest zjawiskiem częstym. Z przedsięwzięć nowych można wymienić projekt „Jazzformance” braci Olesiów z Piotrem Orzechowskim i Radosławem Krzyżowskim, z nieco bardziej odległych – skład „Kaszebe” Ola Walickiego czy wydawnictwo „Tutaj / Here” Wisławy Szymborskiej z Tomaszem Stańką. Album tria Silberman pt.

  • Desire and Freedom

    Pożądanie i Wolność to szósta płyta formacji Motion Trio, w której – przynajmniej tytularnie – moc sprawczą zwykło się przypisywać Rodrigo Amado, saksofoniście z portugalskiego krańca Europy, który obok Carlosa Zingaro, jest z pewnością najbardziej rozpoznawalnym muzykiem improwizującym z tego rejonu wszechświata. Kompetentne ramiona tego muzycznego trójkąta uzupełniają Miguel Mira na wiolonczeli i Gabriel Ferrandini na perkusji.

  • Row For William O / Fierce Silence

    Co dwie płyty to nie jedna. W ten oto nieco przewrotny sposób pragnąłbym rozpocząć recenzję dwóch albumów z udziałem kornecisty Kirka Knuffke. Zwłaszcza, że każdy z nich odznacza się niezwykle wysokim poziomem wykonawczym i doskonale pokazuje, o co chodzi we współczesnej jazzowej improwizacji. Każdy z nich odsłania też nieco inne pokłady nastrojowości, przez co można je traktować jako pewnego rodzaju dopełnienia.

  • Revelation

    Takie płyty jak ta stanowią ciężki orzech do zgryzienia nie tylko dla słuchaczy, ale i dla recenzentów. Niezależnie, z jakiej pozycji podchodzimy do tego rodzaju wydawnictw, musimy się wyrzec przynajmniej części z przyzwyczajeń. Zapomnieć też musimy o gatunkowych podziałach i kliszach stylistycznych. I choć postać pianisty Agustiego Fernándeza kojarzy się przede wszystkim z tą kreatywną stroną muzyki jazzowej, to album, którego jest współautorem, odzwierciedla tak naprawdę proces twórczy, za jaki uznać należy improwizację.

  • Quart-er

    Pora jesienno-zimowa to czas, kiedy raczej niekoniecznie wybieramy się nad polskie morze. Ale podróż na północ naszego kraju za pośrednictwem powstałej tam muzyki – to już przyjemność, na którą w dowolnym momencie znajdą się chętni. Tam właśnie, w gdańskim klubie Żak, na festiwalu Jazz Jantar zarejestrowano dwa koncerty, których wydania płytowe ujrzały niedawno światło dzienne.

  • Proximity

    Ach, te duetowe albumy... Jest coś w dwuosobowych muzycznych spotkaniach, co sprawia że emanują swoistą międzyludzką magią. Wprawdzie w triu czy kwartecie nieraz czuje się to wspólne bicie serc muzyków, a ich myśli inspirują się wzajemnie. Gdy mamy z kolei do czynienia z albumami solo, tam potencjał szczerości w dziele artysty jest największy, ale z drugiej strony można obawiać się narcyzmu czy hermetyczności wyrazu.

  • SUFIA

    Skale arabskie w muzyce jazzowej to pomysł umiarkowanie odkrywczy.  Zainteresowanie bliskim wschodem od lat cieszy się bowiem powodzeniem, a dla jazzmanów arabskie skale maqam powoli stają się standardowym etapem twórczości. Co więc trzeba zrobić, żeby ożywić tę koncepcję? Odpowiedzi na ten temat poszukuje Dominik Bukowski, który do swojego najnowszego projektu zaprosił amerykańskiego trębacza – Amira ElSaffara. Efekt? Płyta SUFiA to dowód na to, że muzyka arabaska i jazz to połączenie, które wciąż może pozytywnie zaskoczyć.

  • Liveblood

    Po ogromie pracy, związanej ze skupionym odsłuchem pełnego wymiaru Genesis, czas na dokonanie bliźniaczej czynności, związanej z najnowszą solową płytą Evansa, zatytułowaną Lifeblood (More Is More Records, 2016; usb drive: pliki waves). Nagrania koncertowe z lat 2015 i 2016 dostępne są m.in. na karcie pamięci (wiem, że muzyk sprzedawał ją osobiście na koncertach w USA; nie wiem, czy jest dostępna w naszej części świata), a trwają łącznie 110 minut. Do naszych uszu trafia trzynaście fragmentów z dwóch incydentów koncertowych.
  • Genesis

    Nowojorski tytan, ba! gladiator jazzowej trąbki, Peter Evans raczy nas swoją muzyką już od ponad dekady. Nie brakowało w niej krwistych, solowych ekspozycji, kompetentnych, swobodnych improwizacji w gronie bliższych lub dalszych przyjaciół, czy formacji dewastujących sztafaż kompozycyjny muzyka, w ramach kwartetów, czy też kwintetów firmowanych jego personaliami. O ile dwie pierwsze kategorie na ogół skutecznie przyciągały moją uwagę i sprawiały, że uczucie przyjemności bywało niezbywalne, o tyle trzecia kategoria nie zawsze budziła entuzjazm i kazała sięgać po jeszcze.

  • Twins

    "Ladies and Gentelmans... Jaco Pastorius" - i w zasadzie tym rozpoczynającym koncert anonsem można by zakończyć opis płyt. "Jaco", wiadomo, absolutny geniusz basu, muzyk-wariat, który nie bał się niczego, a do historii przeszła anegdotka o tym, jak, będąc jeszcze nieznanym muzykiem, przedstawił się Zawinulowi jako najlepszy basista na świecie. Ale czy faktycznie "wszystko" zostało już na jego temat powiedziane? I czy na pewno każda płyta, na jakiej zagrał, to czyste złoto?Z Weather Report Jaco nie pożegnał się ze względu na stylistyczne różnice.

Strony