Charlotte Hug - małe i duże rozkosze dla ucha
Redakcyjna lista najlepszych płyt roku Trybuny Muzyki Spontanicznej została już upubliczniona. Cztery z czterdziestu czterech pozycji tam zawartych nie doczekały się jak dotąd recenzji. Czas zacząć dynamicznie nadrabiać zaległości. – pisze Andrzej Nowak. Jak obiecał tak uczynił. Oddajmy mu zatem głos.
Zaczniemy od szwajcarskiej altowiolinistki Charlotte Hug. W trakcie minionego Ad Libitum Festival udowodniła, iż jest nie tylko świetną improwizatorką, ale równie doskonałą dyrygentką, choreografką i plastyczką. Prawdziwa kobieta renesansu!
Dziś zaglądamy do dwóch jej płyt, upublicznionych światu przez Fundację Słuchaj! ostatniej jesieni. Najpierw dwa projekty orkiestrowe na jednym krążku, potem soczysty duet free improv. Dodajmy, iż pierwsze z wydawnictw trafiło na listę 44 najwybitniejszych płyt roku 2018 w jakże subiektywnej ocenie Pana Redaktora.
Son-Icon Music. Orchestra And Choral Works by Charlotte Hug
Naszą przygodę z muzyką wielkogabarytową Charlotte Hug zaczynamy w roku 2011. Na scenie w szwajcarskiej Lucernie, złożona z młodych muzyków orkiestra Lucerne Festival Academy, wykonuje kompozycję Nachtplasmen For Orchestra and Video-score with Son-Icons (w dużej części, wykonuje ją w drodze improwizacji). Trzy części, ta pierwsza dodatkowo także podzielona na trzy fragmenty, 36 minut z sekundami. Pierwsza i ostatnia część jest dyrygowana przez Charlotte, w tej zaś środkowej, muzycy improwizują wedle wskazówek, jak daje im zapis video sound drawings przygotowane przez Szwajcarkę.
Part I. Elektroakustyczny szmer filharmonii. Nie znamy dokładnego instrumentarium, zatem smak szeleszczącej amplifikacji może być tu jedynie… akustycznym złudzeniem. Narracja delikatnie narasta długimi frazami (sustained!), symfoniczny wielogłos w pełnej skali, urocze dźwiękowe bazgroły. W 4 minucie opowieść rozrywa się, za zgodą wszystkich, na pojedyncze niemal głosy. Chór małych strunowców płynie naprawdę wysokim wzgórzem. Kompozycja, malarstwo, improwizacja – w takim oto szyku bojowym. Tuż potem orkiestra wpada w chaos błyskotliwego kolektywizmu. Kompozycja, która zakłada wielką swobodę daną podmiotom wykonawczym. Świetny plan, inteligentna dyrygentura i mistrzowskie wykonanie! – recenzent bazgrze pierwsze podsumowanie. Piękna orkiestracja, moc małych dźwięków silnej filharmonii. Taniec, teatr, zwinne repetycje. Urocza ekspozycja Strings & Tuba! Potem ostry pasaż kontrabasu, pisk pozostałych strun i solowa partia trąbki. Part II. Kolektywna improwizacja pod obraz! Podskoki, półrytmy, swawole watahy skrzypiec, altówek, cokolwiek tam mają w rękach. Grzmoty czeredy dęciaków w ramach komentarza. Złe wichry, dobre podmuchy, jakże istotnie znacząca amplituda emocji. Part III. Znów brzęcząca filharmonia, w oczekiwaniu na coś nieoczywistego. Płynne narastanie, pląsy strunowców, obok dęciaki, które szykują się do lotu. Prawdziwie diabelska kołomyja! Silne głosy wprost z gardeł, które brzmią jak instrumenty dęte, podczas gdy te drugie krzyczą niczym istoty ludzkie. Wybuchają i tłumią emocje niemal w tym samym momencie. Filharmonia w fazie ognistej improwizacji! Jakże gęsty finał, który karze prosić o więcej. Ciszę osiągamy przy cykadach serii dzwonków.
Na osi czasu pojawia się rok 2013. Tym razem jesteśmy w Monachium. Na scenie the via-nova choir Munich, w trakcie imprezy nazwanej Klangspuren Schwaz - Festival for New Music. Kompozycja Inn Cammino for choir and Son-Icons o konstrukcji dramaturgicznej bliźniaczo podobnej do pierwszej na płycie. Trzy części, pierwsza i ostatnia realizowana po batutą Hug, środkowa - wedle wskazań i inspiracji wizualnych. Całość potrwa 16 i pół minuty.
Część pierwsza startuje w pół słowa, w ćwierć dźwięku. Wraz z muzykami zanurzamy uszy w pasażach fonii …zaskakująco podobnych do dziś już słyszanych. Zamiast jednak rozbudowanego zestawu instrumentów, tylko ludzkie głosy (dziewięć, może więcej). Ach te głosy, jakie skale, jakie możliwości, żywe instrumenty chyba tak nie potrafią! Śpiewy, melorecytacje, wszystkie dostępne techniki wydawania dźwięków otworem gębowym, także szelest, rechot i grzmoty. Muzyka toczy się wedle … notacji interaktywnej (patrz: liner notes), zatem nic nie dzieje się tu bez aktywnej roli każdego z wokalistów. No i wizualna stymulacja, jakże uroczy efekt! Sanatorium Pod klepsydrą, Szpital Przemienienia! A potem już tylko część druga, czyli opowieść o tym, jak ptasia orkiestra straszy niegrzeczne dzieci. Błyskotliwa improwizacja wprost spod obrazów Son-Icons. Wreszcie trzecia odsłona kompozycji Inn Cammino, czyli Panie na lewo, Panowie na prawo, a środkiem … także Panie. Chóry anielskie wymieszane z diabelskimi, bez możliwości rozdzielenia strefy wpływów. Pełen pluralizm fonii. Od szeptu do krzyku, od dołu do góry, wszystko wszakże skąpane w akustycznym niebie.
Fulguratio by Charlotte Hug & Lucas Niggli
Warszawski Festiwal Ad Libitum, edycja roku 2016, na scenie Centrum Sztuki Współczesnej - Charlotte Hug – altówka i głos oraz Lucas Niggli – perkusja, instrumenty perkusyjne. Zagrają pięć swobodnych improwizacji z tytułami (ich pierwsze spotkanie sceniczne w duecie), łącznie 41 minut i 50 sekund.
Obliqua fulmina. Rozedrgane talerze, palce i smyczek ślizgające się po gryfie, introdukcja pełna wewnętrznej ciszy. Intrygujący, brudny tembr altówki, skrupulatny, gęsty, choć lekki drumming. Już na początku koncertu Charlotte lubi pohałasować, ma bardzo dynamiczny flow, Lucas jest tuż obok, a moc pierwszego spotkania promienieje z ich twarzy. Nagły stopping i równie błyskotliwy restart. Po chwili głos z ust altowiolinistki gada tym samym językiem, jak strunowy instrument. Także skromne, jazzowe solo perkusji, dobitnie skomentowane szorstkim skokiem po strunach. Paleta artystycznych środków wyrazu Szwajcarki, zarówno w głosie, jak i na gryfie, buduje jakość tego spektaklu. Rumbrum Spiritus. Od pierwszego dźwięku Hug czyni już same cuda. Sonore na gryfie, sonore głęboko w gardle. Lucas trzyma się jazzowego idiomu, dobrze jednak czuje temperaturę koncertu i bystro akcentuje popisy koleżanki. Dużo emocji i potu, wszystko czynione w świetnej komunikacji. Na finał fragmentu niemal galop na gryfie, bez sentymentów dla kogokolwiek. Lacunosus. Małe wichrowe wzgórze, smyk i percussion zdają się tańczyć w powietrzu. Głos i polerka po mokrych strunach. Lucas też przypomina sobie o walorach niekonwencjonalnego wydawania dźwięków. Po dynamizacji kolejne cuda na gryfie i rockowy flow na werblu, z punkowym brudem i barokowym bogactwem repetycji. Finałowa erupcja wyłącznie dobrych emocji. Virga. Szmery, posuwiste ruchy, high viola vs. doom drums. 3-minutowa perła pełna skupienia, a tuż po niej mała burza z piorunami. Perlucidus. Cicha noc, emocje schowane po kieszeniach, smell like ancient! Piękny moment! Kocie odgłosy, pojękiwania altówki, symfonia szczoteczek na werblu. Groźna cisza przed … kolejną burzą. W 5 minucie przepowiednia zaczyna się spełniać. Eskalacja buduje się step by step, znów moc fajerwerków ze strony Charlotte. Chocholi taniec, ekspresja na wizji (kto był, ten pamięta!), ekspresja na fonii. Drumming Lucasa nie zrywa nam włosów z głowy, ale daje radę nieść stąpającą już po chmurach, wyzwoloną i jakże błyskotliwą altowiolinistkę. Na ostatniej prostej głos dominuje na dźwiękiem z gryfu. Tu każdy wariant wygrywa!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.