Moon
Preparowany fortepian Friedla oraz klarnet basowy i saksofon altowy Gratkowskiego zapraszają na dalece nieksiężycową opowieść w dwóch zasadniczych częściach. Najpierw blisko 25-minutowa, tyleż oniryczna, co dronowa podróż po bezdrożach świata preparowanych dźwięków z gęstymi, ale tłumionymi emocjami. Po niej następuje równie rozległy w czasie zbiór czterech improwizacji, w trakcie których muzycy stawiają na inny rodzaj emocji, chwilami nieźle hałasują i szukają free jazzowych, tudzież post-industrialnych eskalacji. Absolutnie nie gubią jednak egzystencjalnej trwogi, jaką wywołali w części pierwszej albumu.
Pierwsza improwizacja płynie dwoma strumieniami dźwięków. Na dole bruzdy w ziemi ryje klarnet basowy, jego dysze ciężko pracują, a podmuchy powietrza potrafią być zarówno lekkie, jak i ciężkie, niemal ołowiane. Nad nimi snuje się struga preparowanych, rezonujących dźwięków inside piano, punktowo zdobionych uderzaniami w klawiaturę. Dronowa ekspozycja syci się tu wzajemnymi interakcjami bardziej na poziomie brzmienia niż dramaturgii. W tle tej gęstej, akustycznej ekspozycji dudni mroczne echo. Narracja chwilami zdaje się być monotonna, ale dzięki temu nastrój literackiej bojaźni i drżenia buduje się tu jakby samoczynnie. W połowie długiej ekspozycji pojawia się więcej dźwięków z klawiatury, ale podanych w trybie definitywnie minimalistycznym. Można także odnieść wrażenie, iż słyszymy dźwięki bardziej charakterystyczne dla klawinetu. Kilkukrotnie improwizacja szuka tu także ciszy, ale na ogół znajduje ją w zgiełku post-industrialnego zaniechania.
Druga opowieść stawia nas do pionu niebywałą intensywnością. Ostry atak fonii, zgiełk free jazzu i akustycznego hałasu. Klarnet basowy tańczy i wyje do księżyca, muzyk wspiera się mikro okrzykami. Piano zdaje się być dewastowane, w narowistym półgalopie na struny spadają różne przedmioty. Kompulsywnemu szaleństwu nie grozi jednak ściana dźwięku, albowiem pomiędzy intensywnymi frazami jest jeszcze dużo powietrza i wolnej przestrzeni, którą wzmaga dobrze pracujące echo. Trzecia historia delikatnie studzi emocje, przypomina mroczną, minimalistyczną balladę. Pojawia się w niej saksofon altowy, a pianista pracuje zarówno na klawiaturze, jak i wewnątrz pudła rezonansowego. Czwarta opowieść stawia znaki zapytania. Mamy wrażenie, że na starcie wysokie partie gra tu klarnet basowy, pod koniec nagrania wydaje się, że improwizacje plecie jednak saksofon. Piano pracuje całym ciałem, a wszystko przypomina tu post-industrialną orkiestrę przedwczesnej śmierci. Mrok, hałas, rezonans i duże emocje. Akcenty perkusjonalne płyną wprost z gołych strun piana, a gęste podmuchy powietrza z rozgrzanej tuby dęciaka. Po spowolnieniu improwizacja sięga po klimat pierwszej części albumu i kona w ciszy niemal absolutnej. Piąta opowieść narasta niczym złowroga burza o poranku. Dysze stukają o parapet, inside piano nuci zdartą melodię. Narracja przyjmuje taneczny, ale molowy szyk bojowy. Struny wiją się jak węże w stygnącym palenisku, a preparowane frazy dęte szyte są podskórną desperacją. Na koniec wszystko lepi się w dron i kończy żywot bardzo nagłą śmiercią.
1. Rise, 2. Rye, 3. Raw, 4. Drop, 5. Slip
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.