In Tense
Pierwsza płyta Harisha Raghavana nie przypadła mi zbytnio do gustu. Jej głównym problemem było dla mnie bardzo oczywiste wpisanie się jej w armadę podobnych do siebie płyt nowojorskich muzyków. Właściwie mogła to być kolejna płyta Immanuela Wilkinsa, grającego na albumie na saksofonie altowym, albo któregokolwiek z innych muzyków z tamtej płyty. Raghavan nie pokazał na niej niczego innego niż sprawny, perfekcyjnie zagrany i - jak dla mnie - niczym nie wyróżniający się wirtuozowski nowoczesny jazz z USA.
Z pewnymi obawami zasiadałem do odsłuchu drugiej solowej płyty świetnego kontrabasisty - wydanej w połowie 2022 roku In Tense. Liderowi towarzyszą tu: Eric Harland (perkusja), Joel Ross (marimba/wibrafon), Charles Altura (gitara) oraz Morgan Guerin (saksofon tenorowy, klarnet basowy, elektryczny instrument dęty - EWI). Od razu napiszę rzecz najważniejszą: In Tense to w mojej ocenie album dużo lepszy od debiutu Raghavana, choć dalej nie jest to płyta przełomowa.
Najważniejszą zaletą opisywanego albumu jest odrobinę mniej konwencjonalne podejście lidera do brzmienia zespołu, a także kompozycyjne detale, które pozwalają docenić kunszt Raghavana w tym właśnie elemencie muzyki.
Brzmienie In Tense w mojej ocenie definiują dwie płaszczyzny: z jednej strony mamy mainstremową sekcję rytmiczną: ciemno i matowo brzmiącą gitarę, akustyczny kontrabas, a także bardzo kojarzącą mi się ze współczesną sceną nowojorską perkusję Erica Harlanda. Z drugiej strony usłyszymy tu wibrafon, który choć rzadziej słyszany, nie jest obcym współczesnemu jazzowi intrumentem. W połączeniu z gitarą - a przede wszystkim z elektronicznym instrumentem dętym Morgana Guerina (!) - stanowi brzmienie w mojej ocenie ciekawsze niż typowy kwartet jazzowy z na przykład trąbką (lub saksofonem) i triem fortepianowym. Na szczególne uznanie zasługuje saksofonista, który brzmieniami EWI wprowadza na płytę klimaty momentami soulowe, a momentami kojarzące mi się nawet z synth-gitarą Pata Metheny. Połączenie trzech wspomnianych instrumentów - EWI, gitary oraz wibrafonu - nie jest czymś częstym i, nie da się ukryć, w pozytywny sposób wyróżnia to opisywaną płytę na tle innych. Guerin jest dla mnie cichym bohaterem tego albumu: jego pomysły brzmieniowe i efekty znacząco poszerzają granice estetyczne muzyki. Saksofonista gra na wskroś maintreamowe, wirtuozowskie solo na tenorze, aby w kolejnym utworze zagrać dyskretnie drugi głos na klarnecie basowym, a w jeszcze kolejnej kompozycji brzmieniem przypominającym elektroniczne pianino nadać zespołowi neo-soulowego charakteru. Guerin, nawet na drugim lub trzecim planie, wnosi do tej muzyki ogromnie dużo i myślę, że na jego nieobecności muzyka zawarta na In Tense wiele by straciła.
Brzmienie tych trzech instrumentalistów wykorzystuje znakomicie i interesująco Raghavan, który gitarę, wibrafon i EWI (a czasem saksofon tenorowy, czasem klarnet basowy) świetnie wplata w misternie skonstruowane kompozycje. W mojej ocenie kontrabasista zaproponował tu muzykę wyraźnie mniej konwencjonalną i mniej mainstremową niż na swoim pierwszym albumie, co bez wątpienia świadczy o artystycznym rozwoju. Często powtarzam że lubię mieć wrażenie, że słuchana przeze mnie płyta została w jakiś sposób przez artystę przemyślana i intuicja podpowiada mi, że tak właśnie jest z In Tense. Na płycie usłyszymy konkretne brzmienie zespołu, które za sprawą takich a nie innych muzyków, mających ogromnie mocne korzenie we współczesnym jazzie, pozostaje na usługach ciekawych, przemyślanych i jednak różniących się między sobą kompozycji. Raghavanowi nie udało się oczywiście uciec od typowych elementów współczesnego nowojorskiego jazzu: skomplikowanych melodii, gęstych rytmów perkusji, przeplatających się zawiłych warstw melodycznych realizowanych przez różne instrumenty jednocześnie, czy też sugerujących polirytmię fragmentów sekcji rytmicznej. Momentami muzyka zawarta na płycie przypomina znajome amerykańskie ,,karate", w którym melodię ciężko byłoby zaśpiewać i zapamiętać, a rytmika jest tak skomplikowana, że niemal niemożliwym jest wyliczyć tu metrum. Liderowi udaje się jednak przeplatać te bardziej konwencjonalne utwory kompozycjami spokojniejszymi, które momentami brzmią właśnie jak neo-soul. Raghavan potrafi odejść od połamanych akcentów i zagrać kilka spokojniejszych dźwięków, Eric Harland gra prosty groove (zamiast swojego typowego, brzmiącego momentami jak wielominutowa solówka, podkładu), a ciekawie rozłożona między wibrafon i gitarę harmonia wspiera intrygująco brzmiący tu elektroniczny instrument EWI. Kompozycje Raghavana wyraźnie różnią się od siebie, mamy tu chwile oddechu, co (będę trochę złośliwy) nie kojarzy mi się zazwyczaj z albumami, na których gra słyszana tu sekcja rytmiczna. Utwory lidera pozwalają nam momentami zrelaksować się i nawet wpaść w pewnego rodzaju zamyślenie, co znowu nie jest dla mnie typowe dla albumów współczesnych nowojorskich wymiataczy. Nikogo nie zdziwi oczywiście fakt, że brak na In Tense muzyki swobodnej formalnie i spontanicznie improwizowanej. Kompozycje Raghavana są momentami bardzo mocno zaaranżowane i improwizacje muzyków mają postać zaplanowanych i zagranych w odpowiednich fragmentach utworów solówek. To ściśle formalne podejście do muzyki bardzo osadza płytę w mainstreamowym nurcie współczesnego jazzu. Potężnie eksponowana zaś rytmika jednoznacznie kojarzy sięz płytami nagrywanymi przez muzyków z Nowego Jorku. Chciałbym słyszeć w tej muzyce może więcej narracji, może więcej sonoryzmu, ale nie można mieć wszystkiego. Poza tym, będąc zupełnie szczerym, była to jedna z niewielu ostatnio przesłuchiwanych przeze mnie płyt, która zachęciła mnie do śledzenia otaczającej mnie muzyki, a nie myślenia o tym, czego mi brakuje.
Brzienie i kompozycje na In Tense są w mojej ocenie dosyć świeże i nowoczesne, co również warte jest odnotowania. Z jednej strony słyszymy tu ewolucję Raghavana jako lidera i kompozytora, z drugiej strony dostajemy zapis muzyki na wskroś współczesnej, która silnie zakorzeniona w mainstreamie próbuje (powoli, bo powoli i małymi jednak kroczkami) wyjść poza swój własny, wyraźnie zdefiniowany styl.
In Tense nie jest oczywiście płytą przełomową, jednakże spotkanie z drugim albumem Raghavana było dla mnie udane, może dlatego że spodziewałem się muzyki bardziej konwencjonalnej? Ktoś oczywiście mógłby powiedzieć, że dalej jest to płyta w pewnym sensie znajomo brzmiąca i niewnosząca nic rzeczywiście nowego do muzyki, jednakże te drobne odejścia od nowojorskie kanonu, na które zdecydował się Raghavan, dały w mojej ocenie znacznie lepszy efekt końcowy, niż można było się spodziewać, widząc ten konkretny skład muzyków na okładce albumu.
Dawno nie słyszałem płyty, z drużyną tak wydawałoby się mainstremowych muzyków, której po prostu dobrze mi się słuchało. Szkoda, że album trwa tylko nieco ponad pół godziny, bo nawet z zainteresowaniem posłuchałbym jeszcze ze dwóch utworów. Myślę, że najnowszy album Raghavana, choć nie przekracza żadnych barier i nie wypływa na żadne nowe lądy, oferuje nam muzykę trochę znajomą, a jednak na tyle inną, że nie mamy poczucia wtórności i zbędności muzyki. A do tego jest wyraźnym świadectwem rozwoju artystycznego lidera. No i na koniec... a niech będzie... polecam!
1. Ama, 2. Circus Music, 3. In Tense, 4. Eight-Thirteen, 5. S2020, 6. Prayer
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.