Mind Creature Sound Dasein
Duży krok przez Wielką Wodę i jesteśmy w studyjnej części słynnego amerykańskiego Klubu Firehouse 12. Młody adept sztuki improwizacji (poniekąd uzurpujący sobie prawo do tytułowania go twórcą muzyki zawartej na płycie), tubista Ben Stapp (także euphonium i inne przedmioty akustyczne), jego starszy kolega, co ważne dla przebiegu dzisiejszej opowieści - gitarzysta, Joe Morris i wspierający obu Panów w czterech utworach, kornecista Stephen Haynes. W listopadzie 2017 roku muzycy zarejestrowali 11 fragmentów, których odsłuch zajmie nam 63 minuty i 6 sekund.
Tuba bywa zaskakującym akustycznie zwierzem instrumentalnym, tu zamiennie stosowna z jej odrobinę tylko mniej masywnym wydaniem, czyli euphonium, zatem moc wrażeń fonicznych będzie z nami od pierwszej do ostatniej minuty płyty. Zaczynamy bawolim porykiwaniem na skraju puszczy i szczyptą wciągania nosem dość chłodnego jeszcze powietrza. Na przeciwległej flance (tu, lewej), spokojna gitara o delikatnie zabrudzonym brzmieniu. Dęty dron i klasycyzująca gitara – pieśń otwarcia za nami. Drugi utwór trzyma klimat wstępu, pachnie nawet lekko wygłodniałym jazzem. Swobodna wymiana poglądów i myśli. Trzecia część zaprasza nas w głąb gęstego lasu – szczypta sonore z tuby, która po chwili brzmi jak saksofon, obok Morris, który liczy struny na gryfie i rysuje meta pętle. Duża zmienność akcji, technik artykulacji i sposobów prowadzenia dialogu. Kreatywność Stappa na krzywej wznoszącej – pod koniec odcinka sprawia wrażenie, jakby grał przynajmniej na trzech instrumentach.
W czwartym odcinku do gry wchodzi kornet (uczyni to jeszcze trzykrotnie i dodajmy od razu – każdorazowo podnosząc jakość improwizacji, który choć jest – wedle słów wydawcy – zaplanowana, to jednak w praktyce sprawia wrażenie dalece swobodnej). Pierwsza piosenka w trio jest dość dynamiczna – tuba stawia na innowacje, gitara na tradycję, kornet zaś ochoczo podśpiewuje. W kolejnym – więcej spokoju, artystycznego lenistwa i niebanalnego niechlujstwa. Stapp dmie w euphonium, Haynes całuje zimne powietrze, Morris ślizga się po strunach i szuka psychodelii. W szóstym epizodzie powracamy do formuły duetu – strumienie niskich pasm dźwięków, trochę zabawy i dużo luzu. W siódmym znów do gry wchodzi kornet – ze strony wszystkich muzyków więcej agresji, wysokich, zadziornych fonii, odrobina preparacji. Na flankach ciężka praca, po środku (kornet!) dzikie igraszki. Morris zdobi opowieść wąskim pasem transu.
Kolejne trzy opowieści, to znów duet. Ósmy razi spokojem ducha i stylowością narracji, dziewiąty wprowadza nowy akcent – Morris sięga po smyczek i brzmi jak stylowe, barokowe skrzypce. Gdy ten ostatni wpada w taniec, jego partner zdaje się rozdzierać szaty i zmysłowo prosić o łyk wody. Moc ekspresji jest udziałem obu artystów. W dziesiątym euphonium złorzeczy, gitara (jak bałałajka) śle wyłącznie pozytywny przekaz. Wreszcie rozbudowany finał tej chwilami doskonałej płyty – kilkanaście minut emocji, na powrót w trio! Garść filigranowych ekspozycji - gitara atakuje z zaskoczenia, kornet czyści wentyle, dęciak snuje epicką opowieść bez tytułu. Zdaje się, iż mistrz Bill Dixon stoi na kurtyną i bije gromkie brawa. W 6 minucie gitara nabiera siarczystości, dęciak popada w trans, a kornet snuje piękne, dixonowskie zakończenie. Liczenie strun gitary w ramach dźwięków ostatnich.
1. The Fire Door Opens; 2. Pretas Create a Puppet Show; 3. Alebrijes Come For Their Hosts; 4. The Nuclear Demigods; 5. The Sound of 32 Fairy Expressways; 6. Dreams in Dissolving Water; 7. Giant Unicelluar Water Slug Calls; 8. Climbing in the Windy Trees; 9. Cutting Up and Filing Away; 10. Back into the Fire it Goes; 11. Epilogue;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.