WSJD: SBB wciąż Szuka, Burzy Buduje!
„Powrót do czasów młodości”, „Czekaliśmy na Was 35 lat!” – słychać było na widowni w Soho Factory na koncercie grupy SBB w oryginalnym, pierwszym składzie: Skrzek-Anthimos-Piotrowski. Faktycznie, wydarzenie to miało wymiar historyczny, gdyż zespół w tej obsadzie przez ponad 30 lat ze sobą nie grał. Podekscytowanie starszych widzów tym powrotem nie dziwi, gdy słucha się nagrań kapeli z lat 70., na przykład tego z 1979 z Sali Kongresowej. Nie sposób nie odczuć, jaką niezwykłą energię oraz jak wielki ładunek emocjonalny i intelektualny zawierała ta muzyka. Z podobnymi „come-backami” bywa różnie: niosą one ze sobą ryzyko odtwórczości, braku świeżości, nawet odcinania kuponów. Kto był jednak w Soho Factory, ten wie, że o niczym takim w wykonaniu SBB nie mogło być mowy.
Rozstawienie muzyków, jak w Kongresowej 35 lat temu: po lewej stronie sceny lider, Józef Skrzek, obstawiony keyboardami i wzmacniaczami, mający w pobliżu swój elektryczny bas; w głębi, za bogatym zestawem perkusyjnym, Jerzy Piotrowski, zaś w centrum sceny gitarzysta Apostolis Anthimos. Zespołowi SBB miał towarzyszyć Michał Urbaniak, co dodatkowo jeszcze podsycało zainteresowanie widzów: pionierzy polskiego elektrycznego jazz-rocka z lat 70. po raz pierwszy na jednej scenie! Z przyczyn zdrowotnych Urbaniak wystąpić nie mógł; jestem jednak przekonany, że wszyscy zawiedzeni jego nieobecnością po kilku pierwszych minutach dedykowanego skrzypkowi przez Skrzeka koncertu zapomnieli o tym uczuciu.
Pierwsze dwie kompozycje były bardzo żywiołowe. Mocne rytmy wybijane przez Piotrowskiego doskonale współgrały z silnymi i wyrazistymi akordami klawiszy Skrzeka. Melodyjne tematy były przejrzyste, komunikatywne, atrakcyjne, zaś partie solowe – przede wszystkim lidera oraz Anthimosa – miały dobrą dramaturgię i niebanalną głębię dźwięków. Rock w wykonaniu SBB zawierał to, co w tej muzyce najważniejsze: porywającą energię, rozbudowane gitarowe solówki, pewien patos, a także wrażliwość i kruchość kryjące się pod pozorną arogancją i szorstkością. Po tym energetycznym prologu otrzymaliśmy bardzo urozmaiconą mieszankę brzmień i nastrojów: raz było refleksyjnie (Pieśń stojącego w bramie), innym razem podniośle (Memento z banalnym tryptykiem), zaś na koniec ekscytująco bluesowo (bis Za darmo nie ma nic).
Myślę jednak, że najlepsze w wykonaniu grupy były kompozycje, których niespieszne tempo pozwalało w pełni wybrzmieć psychodelicznym dźwiękom keyboardów i basu Skrzeka oraz gitarowej grze Anthimosa. Jednym z takich utworów był ten, w którym gitarzysta cytował motyw „Meeting Of The Spirits” z repertuaru Mahavishnu Orchestra. Miarowo wybijany, niemal transowy rytm i klarowne, piękne melodie niosące głebokie pokłady emocji przenosiły słuchaczy w jakiś nieokreślony inny wymiar. Istotnym elementem brzmienia zespołu był śpiew Skrzeka, który dodawał mu pewnego poetyckiego, humanistycznego waloru.
Koncert otwierający Warsaw Summer Jazz Days był więc tylko pozornym powrotem do przeszłości. Na pierwszym miejscu były nie sentymenty, ale współczesne, grane tu i teraz, bardzo dobre, różnorodne kompozycje. Mariusz Adamiak, zapowiadając wieczór, obiecał, iż będzie jeszcze pracował nad zorganizowaniem wspólnego występu SBB z Michałem Urbaniakiem w innym terminie; wstępnie jest mowa o dacie grudniowej. Po takim koncercie, jaki zespół Skrzeka dał w Soho Factory, wyczekuję tego wydarzenia z tym większym zainteresowaniem.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.