Siła i ogień Erase Quartet w Pardon To Tu

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Lebik / Trela / Mucha / Mielcarek czyli Erase. Powstali z inicjatywy Gerarda Lebika – saksofon tenorowy i Michała Treli – perkusja sześć lat temu. Działają w różnych składach od tria przez kwartet po Erase Emsamble. Choć działają na rynku od dość nie mają na koncie żadnej płyty. Ten stan ma się zmienić już niedługo. Debiutancki album kwartetowej odsłony Erase został nagrany w ubiegły weekend. Pewnie lada moment będziemy mogli zobaczyć go na sklepowych półkach.

Ci którzy odwiedzili Pardon To Tu we wtorek będę na ten krążek czekać ze zniecierpliwieniem. Jestem o tym przekonany. Sam będę na niego czekał! To nic, że muzyka Erase nie otwiera żadnych nowych drzwi i nie jest rodzajem eklektycznej propozycji na miarę XXI. Nie przeszkadza też fakt, że czerpie ona z tradycji awangardy free jazzowej, będącej jak twierdzi wielu muzyką passe.

Wszystko to ma co najmniej szestanstoplanowe znaczenie. Co natomiast ma znaczenie? Ano to, że w tym kwartecie jest siła, której tylko pozazdrościć. Że uwspółcześniona aylerowsko-coltraneowsko-s ware’owsko-parkerowska estetyka, w której się poruszają w jakiś zadziwiający sposób odżywa, tak jakby nie miała na karku pięćdziesięciu niemal lat. Dlaczego tak się dzieje? Mam nieodparte wrażenie, że ze względu na to, że Erase nie gra tej muzyki, tylko nią żyje i potrafi przepisać stare formuły i doskonale znane brzmienia na swój własny język muzyczny i przez to nic już nie jest ani stare, ani zwietrzałe.

Siła tego bandu wydawałby się mogło płycie z tonu i brzmienia Gerarda Lebika. Z pewnością tak jest. Mocny, szorstki, masywny, drapieżny sound bez wątpienia ogniskuje uwagę słuchaczy, a odwaga z jaką Gerard gra naprawdę robi wrażenie. To takie granie, które utwierdza w przekonaniu, że gdy muzyk jest pewien tego co i jak chce zagrać to muzyka stoi przed nim otworem. Cała!

Ale nie tylko Gerard Lebik był wczorajszego wieczora postacią centralną. Właściwie każdy z nich był. Kwestia tylko na kogo chciało się zogniskować swoją uwagę. Na Maksa Muchę, który sprężystymi frazami niemal roztańczył zespół, na Jakuba Mielcarka mającego ten rzadki dar malowania gwałtownych barw grając smyczkiem czy w końcu na Michała Trelę niosącego ze sobą potężny i nieznoszący sprzeciwu groove. Można było także nie spoglądać na Erase jak na kwartet indywidualności, ale jak na band mający w sobie niezwykły ogień, moc i bardzo jasną klarowną wizję muzyki.