Khmer
Są takie płyty, przed którymi trzeba skapitulować przy określaniu ich charakteru i przynależności gatunkowej. Są - na szczęście. "Khmer" chyba do takich należy. Nie żeby wytyczał jakieś nowe horyzonty, nie by był zarzewiem jakiegoś nowego stylu - co to, to nie. Gdzieniegdzie rozbrzmiewają tu aluzje do elektrycznego Davisa, Laswella, czy Marka Ishama. Jest też nieco etno (znów raczej w aluzjach) rodem z bliskiego wschodu.
Z drugiej strony stwierdzenie, że jest to muzyka wtórna nikomu chyba nie przeszłaby przez usta. Khmer to jakby przyczynek do dyskusji o kondycji współczesnego jazzu - i to niezależnie od tego, czy sam Molvar chciałby, by płytę odbierać w tych kategoriach. Wydanie jej przez ECM, mimo wszystko jednak nasuwa takie skojarzenia - wszakże wytwórnia ta wydała sporo płyt znaczących dla współczesnego obrazu tej muzyki. Znamienne przy tym jest, że często muzyka propagowana przez Manfreda Eichera poszerzała gatunek, była między- czy ponad- stylowa. Przecież trudno o większości współczesnych pomysłów Jana Garbarka powiedzieć, że to jazz, czysty jazz. Eksperymenty solowe i z dużymi składami Jarretta, też stały na pograniczu jazzu i muzyki współczesnej.
Pośród płyt pojawiają się i takie z "muzyką świata" i to wydane na długo przed znalezieniem tego terminu. Nic tu nie pomoże zmęczenie niektórych krytyków, którzy w ramach uprawianego krytykanctwa odsunęli się od ECM-u stwierdzając, że w tej wytwórni nic już ciekawego się nie wydarzy. Myślę, że Khmer może skutecznie obalić tę tezę. Oczywiście dla purystów, dla których jazz kończy się na "dokonaniach Wielkiego Coltrane'a" ta płyta będzie tylko jeszcze jednym przykładem na koniec jazzu (równie dobrze takim przykładem mógłby być jakikolwiek album np. Boney M) - dla mnie jest przykładem na to, że pewne idee jazzu wciąż żyją rozwijają się, znajdują inny kontekst. Trudno uznać Khmera za album jazzowy, jeśli do porównania stawi się jakąś z płyt W.Marsalisa czy któregokolwiek ze starych mistrzów (no może z wyjątkiem Dona Cherry'ego lub Ornette Colemana - chociaż chodzi mi w zasadzie jedynie o otwartość myśli, a nie o muzykę).
Khmer składa się w znakomitej większości z transowej, ambientowej muzyki tworzonej przez laswellowski bass, gitarę i sample, na podłożu której davisowsko improwizuje Molvaer. Kolejne kompozycje wprowadzają coraz dalej w ów trans, być może gdyby muzyka nie była tworzona przez chłodnych Skandynawów, to doprowadziłaby słuchaczy do ekstazy. W obecnym wydaniu emocje są jednak kontrolowane, docierają do nas jakby zza mgły. W znakomitej większości, zawartość płyty jest ogromnie komunikatywna, wręcz wydawałoby się, że mogłaby z powodzeniem być użyta jako muzyka w techno dyskotekach. I pomimo tego, że techno raczej z muzyką, a w szczególności sztuką mi się nie kojarzy - to muzyka Molvaera na pewno jest sztuką.
Khmerowi towarzysz wydana w następnym roku epka, na której zawarty jest jeden nowy utwór, jeden remix oraz jeden utwór wyjęty z płyty oryginalnej. Epka nic nie wnosi nowego do świata muzyki Molvaera: pierwszy z utworów z powodzeniem mógłby zostać zamieszczony na Khmerze - podobny beat, nastrój. Aczkolwiek w przeciwieństwie do tej płyty Ligotage, oparta jest o prawdziwy rasowy bas (gitara basowa), w przeciwieństwie do przede wszystkim syntetycznego basu słyszalnego na Khmerze. Remix utworu Sound Of Sand na pierwotnej płycie podzielonego na dwie części - też nie zawiera jakichś specyficznych nowinek i czy został on wyprodukowany przez Ulf W.O.Holanda czy przez Jana Banga nie zmienia to ogólnego charakteru muzyki. Szkoda, że epka nie została wykorzystana w większym stopniu (Ligotage to jedynie około 16 minut muzyki) - z powodzeniem można było bowiem zaprezentować większą ilość remixów, być może bardziej nawet przetworzonych niż ten zamieszczony.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.