Nils Petter Molvaer - korespondencja z Budapesztu
Mimo iż najnowsza płyta Nilsa Pettera Molvaera jest już od ponad pół roku dostępna na rynku – Baboon Moon wydana przez Columbia/Sony ukazała się we wrześniu 2011, (w Polsce dostępna od 30. listopada) –, dopiero w ostatnia sobotę, 19. maja udało mi się usłyszeć ten nowy materiał na żywo w Budapeszcie. Muzykę z płyty znałem już wprawdzie od kilku miesięcy i od kilku miesięcy też śledziłem różne recenzje i relacje z koncertów, jednak jako zdecydowany fan muzyki na żywo, tym bardziej się ucieszyłem, że po kilku latach przerwy będę miał kolejną okazję zobaczyć na scenie NPM, tym razem z jego zupełnie nowym trio.
Pierwszy raz usłyszałem na żywo NPM na Jazzopen w Stuttgarcie w 2001 roku, kiedy to jeszcze dla większości publiczności jego muzyczny styl definiował się poprzez jego pierwszą autorska płytę Khmer z 1998 (ECM). Do dzisiaj nie umiałbym jednak jasno określić, jaki to styl, i chyba żadna z możliwych kategorii, czy to nu-Jazz, HipHop-Jazz, fusion, funky, elektronika, które to często słyszę przy różnych próbach podpięcia Molvaera do jakiegoś konkretnego stylu, nie są w stanie oddać tego, co tak bardzo wydaje się być charakterystyczne dla jego muzyki. I to nie tylko dzięki użyciu przez niego bogatej palety efektów elektronicznych, gitarowych, samplerów czy też kolaboracji z DJ’ami i VJ’ami. Najważniejsze jest tu specyficzne brzmienie i muzyczny klimat trąbki Molvaera, która dla słuchacza jest jakby duchowym przewodnikiem do melancholicznych, czy wręcz mistycznych, jakby ukrytych gdzieś w gęstej mgle zakątków norweskiej duszy.
Pojedyncze dźwięki trąbki wciągają początkowo dźwięk po dźwięku w tą mgłę, hipnotyzują nostalgia i utrzymują jakby na linii horyzontu, budują jednak powoli i prawie niezauważalnie napięcie, by z czasem przybrać monolityczną postać ściany dźwięków. Tak silnych kontrastów, takiego zdecydowania i takiej gry napięć i brzmień poszczególnych instrumentów nie da się usłyszeć w dotychczasowej twórczości Molvaera. Z pewnością spora w tym zasługa gitarzysty Stiana Westerhusa, który z jednej strony znakomicie się wpisuje w ten mistyczny molvaerowski klimat, ale z drugiej zdecydowanymi i agresywnymi partiami improwizowanymi potrafi zbudować tak silny kontrast, że nostalgia norweskich fiordów ustępuję miejsca punkrockowemu buntowi. Znakomitym uzupełnieniem jest tutaj Erland Dahlen, podobnie jak Westerhus niezwiązany wcześniej ze sceną jazzową, bardzo dynamiczny perkusista znany wcześniej z norweskiej formacji rockowej Madrugada. Jak podkreśla sam Molvaer współpraca z tymi dwoma muzykami stała się decydująca dla bardzo otwartej koncepcji płyty Baboon Moon, koncepcji, w której on jako kompozytor proponuje pewną linię muzyczną, nie kontroluje jednak całego procesu twórczego; koncepcji, która nie tworzy barier i nie limituje kreatywności grupy. Stąd też moje wrażenie z koncertu, że jest to muzyka w procesie, nawiązująca wprawdzie bardzo silnie do tematów znanych z płyty (nagranej w studio), lecz opartej głównie na improwizacji i otwartym dialogu pomiędzy trąbką, gitarą i perkusją.
Wiec czy to jest jeszcze jazz? Zdecydowanie nie, ale zdecydowanie polecam.
Koncert Nilsa Pettera Molvaera był jednoczesnie ostatnim koncertem z serii Polar Beat, zorganizowanej przez Ship A38 serii sześciu koncertów, na które zaproszeni zostali muzycy różnych gatunków reprezentujący aktualną scenę muzyczną w krajach skandynawskich.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.