Zagramy dziś Monka? - kawiarniana rozmowa z Marcinem Maseckim i Tymonem Tymański, przed Jazzarium Fest!
Słyszałem, że cieszysz się bardzo na dzisiejszy koncert...
Marcin Masecki: Cieszę się, bo to jest ciekawe spotkanie. Z Tymonem nigdy nie grałem. Znamy się troszeczkę, więc to jest plus. Z Maciem gramy od dawna, ale nigdy nie zmierzyliśmy się z taką tradycyjną formą. Ja też standardów jazzowych nie gram od dawna. Jest to więc spotkanie trzech różnych spojrzeń z dużą dozą zajawki, miłości i samych dobrych rzeczy.
Każdy z nas się tym chyba tak jara z dość dzieciackich powodów.
Teraz będzie próba - mam spis w głowie. Wpisałem sobie w google “standardy jazzowe”, wyszła mi od razu lista - całkiem dobra. Macio coś powie, Tymon bedzie miał coś przygotowanego. To jest w sumie prosty materiał, który nie wymaga zbyt wielu myśli przed-koncertowych.
Będzie Komeda?
O! Nie myślałem o tym. Rzeczywiście mógłby się przydać. Ale standard Komedy to jest co? Rosemary’s Baby. Nie wiem. Ja mam obraz tych standardów jazzowych z jam session Akwarium, trochę też ze szkoły z Brekeley. Taka lista 15 tytułów, które w kółko wałkowaliśmy, które są dla mnie takim ponadczasowym bytem. Chciałbym do nich wrócić.
Czy można spodziewać się tego, że gdy przyjdą jazzowi puryści, to wyjdą w trakcie?
Nie wiem, nie mam pojęcia. Moim zamysłem nie jest robienie z tych standardów czegoś nierozpoznawalnego, tylko raczej skromnością chciałem zagrać. Każdy z nas ma i tak pewne, w pewien sposób, krzywe spojrzenie, że to nabierze jakiś kolorów nietypowych. Nie chciałbym tego rozwalać, żeby to była, dla niektórych “nieznośna super awangarda”.
Z sympatią podchodzisz do standardów?
Tak! Tymon chyba grał takie jazzy, w stronę Mingusa. Macio nigdy nie grał jazzu, takiego 100%. To dla niego nowa rzecz, nawet żeby tak trzymać pałeczkę w jazzowy sposób...
Do kawiarni wchodzi Tymon Tymański...
Tymon Tymański: Czy gram standardy? Tak! Dzisiaj rano grałem “Oleo”, ćwiczyłem sobie, I “Doxy” - ćwiczyłem sobie, żeby przypomnieć sobie tzw turn aroundy. Chętniej gram standardy kompozytorów, których uważam za wybitnych. Dla mnie bardzo ważny jest klimat, nastrój utworu, a takowy są wstanie zapewnić kompozytorzy, którzy są powtarzalni jeśli chodzi o styl - Monk, Shorter, Dolphy, Ellington...
Ostatnio z Maćkiem Karłowskim prowadziliśmy audycję właśnie o Monku i o tym, dlaczego jego, czy Andrew Hilla muzyka jest tak ważna dla współczesnych młody amerykańskich muzyków, a w Polsce jakoś nie są oni tak popularni.
Pominąłeś jeszcze jedno nazwisko - Herbie Nichols. To jest postać bardzo istotna, pokrewna Monkowi - czarnoskóry kompozytor i popularyzator muzyki. Na co dzień akompaniował Lady Day, czyli Billie Holliday - dość mało udokumentowana postać. Dużo by mówić. Czytam teraz książkę o Monku “The Life and Times of an American Original”. Monk był pierwszym kompozytorem, który stworzył własny, oryginalny język - bo styl miał wcześniej niewątpiliwie Duke Ellington, i Monk się na Ellingtona dużo i często powoływał. Był dumny z tego, że Ellington go doceniał. Monk był twórcą takiego stylu postmodernistycznego. To bardzo trudny styl, Monka się gra ciężko. To styl dość aforystyczny, idionsynkratyczny...
Marcin Masecki: Zagramy dziś Monka?
Tymon Tymański: Wszystko możemy grąc Monka! Bardzo chętnie. Ja miałem słabość do Monka gdy go pierwszy raz usłyszałem. W 80tych latach, kiedy byłem w Finalndii, kupiłem płytę “Underground” - ostatnia płyta, na której umieścił swoje oryginalne utwory. Nie chcę tutaj wychodzić na archiwistę, ale “Boo Boo’s Birthday”, “Green Chimneys” i taki numer piękny “Ugly Beauty”. Choroba go zżerała i się coraz bardziej powtarzał. Mówi się o nim jako o twórcy bebopowym, a z bebopu zostało co? Parę sołówek Parkera, który był świetnym muzykiem, ale był junky, jak wiadomo, a Gillespie był bardziej modnisiem, moim zdaniem, szybko, sprawnie, ale byle co. Monk był facetem, który tworzył własny język - i to nie był bebop, to był Monkizm.
Monk miał 3 lata swojego czasu, kiedy rozkwitł - grał z Griffinem, Rollinsem, Coltrane’m, Lacy’m - czyli 1957-60. Jego tragedia polegała na tym, że gdy zaczął być doceniany, zalała go kolejna fala awangardowców, czyli Ornette Coleman, Cecyl Taylor - i Monk sie załapał jako ich dziadek, który był jeszcze tatą sprawnym. Monk się przez to nie odnalazł, choroba go dobiła a poza tym otoczenie zaczęło grać muzykę dużo nowszą. On ją rozumiał, ale cały czas był w temacie psalmodyczno, hymniczno, bluesowo formalnym. Z drugiej strony stał się oczywistym ojcem awangardy - tak jak Joyce dla literatury.
Dlaczego się w Polse nie wykonuje Monka? Bo Polska jest mała. W Polsce muzycy są ograniczeni intelektualnie.
Marcin Masecki: Jak?
Tymon Tymański: Intelektualnie. To jest długi temat. Jazzmani są prostymi ludźmi, którzy bekają kiełbasą i nie chodzą do kina, na wystawy. Jazz to nie jest po prostu ćwiczenie gamek i 2-5-7 - to jest też życie sztuką, albo życie. Nie wystarczy tylko skończyć szkoły.
Dla mnie dramatem jest, że jest coś takiego jak szkoły jazzowe. Podczas takiej niemocy klasyki, jazz stał się nagle bardzo wysokim stylem, wysokiej tezy kulturowej. Jazz się zakademizował, a był przecież uliczny, brudny, ludyczny. A Monk był właśnie z pogranicza tej taneczno-ludzycznej zabawej formy.
Monk należy do szerszej tradycji, niż ta, którą się pasjonujemy w Polsce. Dużo by mówić - tak samo jak z harmoniką rock’n’rolla. Bliżej jest nam do do Okudżawy, Wysockiego - do molów ogniskowych, niż do szerokiej, durowej frazy Dylana, która nawiązuje bardziej do Guffriego itd. A jeśli mówimy o bluesie, o psalmodyczności, takiej radosnej, bo u nas jest molowe wszystko, jak kościół polski - to jesteśmy w innym kanonie, w parowie smutnym, między Niemcami a Rosją.
Może trudno, żebyśmy byli bluesmanami z pól bawełny, tylko właśnie tacy jesteśmy, przy Okudżawie i wódce w mieszkaniu sąsiadów.
Tymon Tymański: Oczywiście. Ostatnio słuchałem Klenczona, który się bardzo broni w tych molach - bardzo molowy, ale chwyta za serce. To jest też oryginał.
Jest taki kanon u nas w Polsce, który stawia bardziej na Ellingtona, Davisa i Coltrane’a ostatnio, od 10 lat. Monk nigdy nie został zaakceptowany przez akademię muzyczną. Pojawił się taki profesor, który napisał jak poprawić Monka, jakie są błędy...
Marcin Masecki: Z punktu widzenia pianisty, czysto technicznie, na akademii Monk to jest zły dźwięk, złe podejście do instrumentu - nielegalne. Tak jest wciskane młodym pianistom.
Tymon Tymański: Ostatnio kupiłem 6 płyt Monka i popłakałem się po prostu. Poruszyłem za dużo tematów, nie? W ogóle nie chciałem gadać.
całą rozmowę opublikujemy być może wkróce... Dziś zapraszamy na koncert.
Godzina 20:00 Nove Kino Praha. Cena biletu: 70 PLN
Teraz będzie próba - mam spis w głowie. Wpisałem sobie w google “standardy jazzowe”, wyszła mi od razu lista - całkiem dobra. Macio coś powie, Tymon bedzie miał coś przygotowanego. To jest w sumie prosty materiał, który nie wymaga zbyt wielu myśli przed-koncertowych.
Będzie Komeda?
O! Nie myślałem o tym. Rzeczywiście mógłby się przydać. Ale standard Komedy to jest co? Rosemary’s Baby. Nie wiem. Ja mam obraz tych standardów jazzowych z jam session Akwarium, trochę też ze szkoły z Brekeley. Taka lista 15 tytułów, które w kółko wałkowaliśmy, które są dla mnie takim ponadczasowym bytem. Chciałbym do nich wrócić.
Czy można spodziewać się tego, że gdy przyjdą jazzowi puryści, to wyjdą w trakcie?
Nie wiem, nie mam pojęcia. Moim zamysłem nie jest robienie z tych standardów czegoś nierozpoznawalnego, tylko raczej skromnością chciałem zagrać. Każdy z nas ma i tak pewne, w pewien sposób, krzywe spojrzenie, że to nabierze jakiś kolorów nietypowych. Nie chciałbym tego rozwalać, żeby to była, dla niektórych “nieznośna super awangarda”.
Z sympatią podchodzisz do standardów?
Tak! Tymon chyba grał takie jazzy, w stronę Mingusa. Macio nigdy nie grał jazzu, takiego 100%. To dla niego nowa rzecz, nawet żeby tak trzymać pałeczkę w jazzowy sposób...
Do kawiarni wchodzi Tymon Tymański...
Tymon Tymański: Czy gram standardy? Tak! Dzisiaj rano grałem “Oleo”, ćwiczyłem sobie, I “Doxy” - ćwiczyłem sobie, żeby przypomnieć sobie tzw turn aroundy. Chętniej gram standardy kompozytorów, których uważam za wybitnych. Dla mnie bardzo ważny jest klimat, nastrój utworu, a takowy są wstanie zapewnić kompozytorzy, którzy są powtarzalni jeśli chodzi o styl - Monk, Shorter, Dolphy, Ellington...
Ostatnio z Maćkiem Karłowskim prowadziliśmy audycję właśnie o Monku i o tym, dlaczego jego, czy Andrew Hilla muzyka jest tak ważna dla współczesnych młody amerykańskich muzyków, a w Polsce jakoś nie są oni tak popularni.
Pominąłeś jeszcze jedno nazwisko - Herbie Nichols. To jest postać bardzo istotna, pokrewna Monkowi - czarnoskóry kompozytor i popularyzator muzyki. Na co dzień akompaniował Lady Day, czyli Billie Holliday - dość mało udokumentowana postać. Dużo by mówić. Czytam teraz książkę o Monku “The Life and Times of an American Original”. Monk był pierwszym kompozytorem, który stworzył własny, oryginalny język - bo styl miał wcześniej niewątpiliwie Duke Ellington, i Monk się na Ellingtona dużo i często powoływał. Był dumny z tego, że Ellington go doceniał. Monk był twórcą takiego stylu postmodernistycznego. To bardzo trudny styl, Monka się gra ciężko. To styl dość aforystyczny, idionsynkratyczny...
Marcin Masecki: Zagramy dziś Monka?
Tymon Tymański: Wszystko możemy grąc Monka! Bardzo chętnie. Ja miałem słabość do Monka gdy go pierwszy raz usłyszałem. W 80tych latach, kiedy byłem w Finalndii, kupiłem płytę “Underground” - ostatnia płyta, na której umieścił swoje oryginalne utwory. Nie chcę tutaj wychodzić na archiwistę, ale “Boo Boo’s Birthday”, “Green Chimneys” i taki numer piękny “Ugly Beauty”. Choroba go zżerała i się coraz bardziej powtarzał. Mówi się o nim jako o twórcy bebopowym, a z bebopu zostało co? Parę sołówek Parkera, który był świetnym muzykiem, ale był junky, jak wiadomo, a Gillespie był bardziej modnisiem, moim zdaniem, szybko, sprawnie, ale byle co. Monk był facetem, który tworzył własny język - i to nie był bebop, to był Monkizm.
Monk miał 3 lata swojego czasu, kiedy rozkwitł - grał z Griffinem, Rollinsem, Coltrane’m, Lacy’m - czyli 1957-60. Jego tragedia polegała na tym, że gdy zaczął być doceniany, zalała go kolejna fala awangardowców, czyli Ornette Coleman, Cecyl Taylor - i Monk sie załapał jako ich dziadek, który był jeszcze tatą sprawnym. Monk się przez to nie odnalazł, choroba go dobiła a poza tym otoczenie zaczęło grać muzykę dużo nowszą. On ją rozumiał, ale cały czas był w temacie psalmodyczno, hymniczno, bluesowo formalnym. Z drugiej strony stał się oczywistym ojcem awangardy - tak jak Joyce dla literatury.
Dlaczego się w Polse nie wykonuje Monka? Bo Polska jest mała. W Polsce muzycy są ograniczeni intelektualnie.
Marcin Masecki: Jak?
Tymon Tymański: Intelektualnie. To jest długi temat. Jazzmani są prostymi ludźmi, którzy bekają kiełbasą i nie chodzą do kina, na wystawy. Jazz to nie jest po prostu ćwiczenie gamek i 2-5-7 - to jest też życie sztuką, albo życie. Nie wystarczy tylko skończyć szkoły.
Dla mnie dramatem jest, że jest coś takiego jak szkoły jazzowe. Podczas takiej niemocy klasyki, jazz stał się nagle bardzo wysokim stylem, wysokiej tezy kulturowej. Jazz się zakademizował, a był przecież uliczny, brudny, ludyczny. A Monk był właśnie z pogranicza tej taneczno-ludzycznej zabawej formy.
Monk należy do szerszej tradycji, niż ta, którą się pasjonujemy w Polsce. Dużo by mówić - tak samo jak z harmoniką rock’n’rolla. Bliżej jest nam do do Okudżawy, Wysockiego - do molów ogniskowych, niż do szerokiej, durowej frazy Dylana, która nawiązuje bardziej do Guffriego itd. A jeśli mówimy o bluesie, o psalmodyczności, takiej radosnej, bo u nas jest molowe wszystko, jak kościół polski - to jesteśmy w innym kanonie, w parowie smutnym, między Niemcami a Rosją.
Może trudno, żebyśmy byli bluesmanami z pól bawełny, tylko właśnie tacy jesteśmy, przy Okudżawie i wódce w mieszkaniu sąsiadów.
Tymon Tymański: Oczywiście. Ostatnio słuchałem Klenczona, który się bardzo broni w tych molach - bardzo molowy, ale chwyta za serce. To jest też oryginał.
Jest taki kanon u nas w Polsce, który stawia bardziej na Ellingtona, Davisa i Coltrane’a ostatnio, od 10 lat. Monk nigdy nie został zaakceptowany przez akademię muzyczną. Pojawił się taki profesor, który napisał jak poprawić Monka, jakie są błędy...
Marcin Masecki: Z punktu widzenia pianisty, czysto technicznie, na akademii Monk to jest zły dźwięk, złe podejście do instrumentu - nielegalne. Tak jest wciskane młodym pianistom.
Tymon Tymański: Ostatnio kupiłem 6 płyt Monka i popłakałem się po prostu. Poruszyłem za dużo tematów, nie? W ogóle nie chciałem gadać.
całą rozmowę opublikujemy być może wkróce... Dziś zapraszamy na koncert.
Godzina 20:00 Nove Kino Praha. Cena biletu: 70 PLN
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.