FRE3JAZZ DAYS: Spejs, Mazolewski Quintet, Tymański&Jazz Out. - Zwycięska walka z Blachą
Głównym pytaniem, które rodziło się w mojej głowie, kiedy wchodziłęm do hali Konesera na drugi dzień festiwalu „Fre3 Jazz Days”, było: czy muzycy będą potrafili zagrać cicho? I niejako w supplemencie – czy grając cicho muzyka nie straci na dynamice i wyrazistości?
Sala zdecydowanie nie pomagała muzyce w eksponowaniu się, a muzykom w słyszeniu siebie samych. Niestety, choć efektowny loft jest wspaniałą dekoracją do koncertów, to jednak nie spełnia wymogów nagłośnieniowych i dźwięk po prostu odbija się od blaszanego dachu, ścian i trafia do odbiorcy jako...cóż, kisiel. Bezkształtna kulka energii, z której niełatwo przychodzi wyodrębnienie czegokolwiek. Z takim zadaniem musieli zmierzyć się w piątek panowie z formacji Spejs, Wojtek Mazolewski Quintet i Tymon Tymański&Jazz Out.
Pierwszą próbę podjął zespół Spejs. I obronił się, nie boję się tego powiedzieć. Mieli trochę szczęścia, ponieważ akurat ten rodzaj muzyki idealnie współgrał z otoczeniem modernistyczno-industrialnej hali. Odważne i pomysłowe granie, które całkowicie opiera się na improwizacji i tworzeniu w czasie rzeczywistym doskonale odnajdywało się w tej przestrzeni, nadającej niespodziewanie utworom bardzo ciekawy wyraz. Muzycy radzili sobie bardzo sprawnie, w sposób bardzo ciekawy łącząc free yass z elektroniką. Szczególnie przyjemnie słuchało się gry perkusisty Madsa Johansena i Sebastiana Gruchota na skrzypcach. Całość dopełniały projekcje video-artowe, które w symbiozie z muzyką tworzyły coś na kształt performance'u. Wyszło bardzo dobrze.
Wojtek Mazolewski postanowił nie walczyć z nagłośnieniem i po prostu kazał je wyłączyć. I to był strzał w dziesiątke. Kwintet, brawurowo dowodzony przez gdańskiego kontabasistę, zagrał bez prądu, nie stracił więc nic z dynamiki i dał elektryzujący (o ironio) koncert, który poderwał chyba wszystkich zgromadzonych. W naturalnym, akustycznym brzmieniu zespół prezentował się znakomicie i lekko a publiczność miała nie lada okazję usłyszeć, jak w tak dużej sali może zabrzmieć instrument nie podłączony do prądu. O samej muzyce kwintetu pisano już bardzo wiele, dlatego pozwolę sobie w tym miejscu na osobistą sugestię – jeśli ktoś nie zapozał się jeszcze z twórczością Mazolewskiego, niech natychmiast to uczyni, bo twórczość to nie byle jaka. W dodatku obserwowanie na scenie muzyków, którzy z polotem i poczuciem humoru już od pierwszych dźwięków „wygrywają sobie” publiczność, jest czystą przyjemnością. Mazolewski dobierał muzyków przez dwa lata, by mieć pewność że jego pomysł zostanie zrealizowany jak najdokładniej; i warto było poświęcić tyle czasu. Panowie i Pani (warto zapamiętać te nazwiska: Marek Pospieszalski – saksofon, Oskar Torok – trąbka, Joanna Duda – klawisze, Qba Janicki – perkusja) byli klasą dla samych siebie, a masywność brzmienia kontrabasu Mazolewskiego porównać można do gry Scotta LaFaro. Nie ma co ukrywać – skradli koncert.
Tymon Tymański – muzyczny poliglota i dziwak w najlepszym tego słowa znaczeniu, wystąpił z bardzo ciekawym projektem. Dowodzony przez niego zespół podjął się przeczytania na nowo dzieła jednego z najznamienitszych i chyba jednego z najtrudniejszych do interpretowania – Theloniousa Monka. „Zagramy go tak jak go czuję” - zapowiadał Tymon i słowa dotrzymał. Interpretacja okazała się świeża, zabawna (Monkowi generalnie nie brakuje poczucia humoru) i interesująca. Co najważniejsze, interpretacja okazała się nie „monkowa” a „tymonia”, co nadawało całemu przedsięwzięciu jeszcze więcej uroku. Niestety, Tymański chyba jednak przegrał walkę z żywiołem, jakim okazała się blacha na dachu fabryki; wiele z dźwięków gubiło się w przestrzni i wpadało w chaotyczność. Ale mimo wszystko, według słów Tymona: Niektóre z nich zagraliśmy po bożemu, na swingowo. Inne, stanowiące swoiste węzły gordyjskie, przyszło nam przeciąć mieczem w barbarzyńskim stylu Aleksandra Wielkiego... Jestem pewien, że Monk by się nie pogniewał.” Też jestem tego pewien.
Jutro ostatni dzień festiwalu. Od godziny 19 wystąpią Oleś Duo oraz Tomasz Stańko & Maciej Masecki. Nadal w dawnej fabryce Konesera.
Autorem zdjęć jest Rafał Pawłowski.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.