Sustain

Autor: 
Michał Libera
Mat Maneri Quartet feat. Joe McPhee
Wydawca: 
Thirsty Ear
Data wydania: 
05.11.2002
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Mat Maneri – violas; Joe McPhee - soprano saxophone; William Parker – bass; Gerald Cleaver – drums; Craig Taborn – keyboards

Ta płyta wymaga dużej uwagi. Podobnie zresztą jak cała twórczość Mata Maneriego. Już od jakiegoś czasu jest jasne, że mamy do czynienia z jednym z najbardziej wyrafinowanych wiolinistów muzyki improwizowanej. Jeśli jednak dokładniej przyjrzymy się Sustain zyskamy najlepsze potwierdzenie tego, że jej autor jest nie tylko intrygującym instrumentalistą, ale i kompozytorem oraz leaderem.

Niespełna połowa płyty to pięć zupełnie różnych opracowań jego kompozycji Alone. Jeśli w ogóle sformułowanie ‘kompozycja’ jest tutaj na miejscu: jest to właściwie abstrakcyjny zbiór kilku figur harmonicznych, sonorystycznych i rytmicznych podany na samym początku – w mikrotonalnej estetyce – przez Maneriego. O tym, że jest to pełnoprawna kompozycja dowiemy się dopiero po wysłuchaniu wszystkich czterech pozostałych opracowań. Dopiero wtedy zobaczymy, że kryje się w niej punkt wyjścia do całkiem konwencjonalnego tematu jazzowego (solo fortepianu Craiga Taborna), ambientowych eskeprymentów z talerzami (solo na wyselekcjonowaną perkusję Geralda Cleavera), dyskretnie zahaczającej o ethno melodii zamykającej płytę powrotem do mikrotonalności (solo na saksofonie Joe McPhee). Okazuje się więc, że Alone to bardzo inteligentna, elastyczna i otwarta – a przy tym niezwykle oszczędnie zasugerowana na początku – kompozycja Maneriego. Bardzo skrupulatnie przemyślana przez wszystkich muzyków, którzy zostali zaproszeni do jej interpretacji. Dzięki położeniu akcentu na inny jej wymiar, każdy z nich potrafił stworzyć subtelną całość, która otwiera się na kolejne interpretacje. A sam pomysł na te kolejne rozwinięcia – w pięciu odsłonach – buduje bardzo specyficzną dramaturgię płyty.

Dopełniają ją jeszcze cztery dłuższe utwory zagrane już w kwintecie. I tutaj pojawiają się wątpliwości. Nie chodzi o sam pomysł na instrumentację. W tej mierze Maneri bardzo precyzyjnie dobrał muzyków. Bardzo ciekawym pomysłem było zestawienie Cleavera (nieregularnie sugerującego a właściwie rozpraszającego rytm) z Parkerem (usiłującym zebrać tę ciągle gdzieś uciekającą muzykę w pewne ramy) i wreszcie z Tabornem (dbającego o harmoniczne tło improwizacji na elektrycznych skrzypcach i altówce Maneriego i saksofonie McPhee). W utworach tych doskonale widać drugie – poza ojcem, Joe – źródło inspiracji Maneriego, jakim jest Miles Davis (tutaj szczególnie z okresu, który zwykło się określać jako fusion). Choć z tym nie należy tutaj przesadzać. Nawiązanie jest bezdyskusyjne, ale jeśli weźmiemy pod uwagę pracę Parkera i Cleavera z resztą zespołu to zobaczymy jak oryginalnie zaplanowana jest ich funkcja.

Skąd więc wątpliwości? Chodzi tylko o to, że słuchając kwintetu chciałoby się czasem przeskoczyć do kolejnej wersji Alone... Trudno powstrzymać się od wrażenia, że gdyby skrócić płytę o jeden utwór kwintetu (zresztą utwory te są nieco nierówne) zyskałaby ona znacznie więcej. Ale może tutaj powinniśmy mieć bardziej pretensje do producenta, a nie Maneriego?

1.  Alone (Origin); 2.  In Peace; 3.  Alone (Construct); 4.  Sustain; 5.  Alone (Unravel); 6.  Nerve; 7.  Alone (Cleanse); 8.  Divine; 9.  Alone (Mourn)